Co Ta Europa – czyli o selekcjach słów kilka, odcinek 10

Teraz Polska!

Selekcyjna machina powoli hamuje – do końca sezonu został nam tylko tydzień. Czasu coraz mniej, jednak emocji coraz więcej! Szczególnie gorąco w ten weekend było… w Polsce! Co jeszcze wydarzyło się oprócz naszych Krajowych Eliminacji? Finały w Izraelu, Estonii i Rumunii, litewski półfinał oraz  szwedzka Andra.

W tym odcinku między innymi: obszerna relacja spod sceny polskich selekcji oraz znacznie krótsza z widowni Eesti Laul…

Ahhhh Krajowe Eliminacje! Czekaliśmy na nie długo – aż 5 lat minęło od poprzednich selekcji. Nie ma co się dziwić że rozpierały nas emocje. Zwłaszcza że, po raz pierwszy od baaardzo dawna (być może nawet od czasu naszego debiutu), mówiło się w całej Europie, że jest to rok, w którym Polska sięgnie po zwycięstwo. Fani podzielili się na dwa obozy uwielbienia dla dwóch wokalistek, które od dawna szczytowały na listach naszych wymarzonych reprezentantów Polski: Edyty Górniak i Margaret. Wydawało się, że tylko one dwie tak naprawdę liczą się w stawce. Prawda okazała się być jednak zupełnie inna. O tym jednak za chwilę.

Jak wyglądały polskie selekcje okiem widza w studiu? Pierwsza rzecz, która się rzucała w oczy, to niestety pewne niedoskonałości organizacyjne. Fani stłoczeni przed wejściem zdołali się dostać do środka ponad godzinę po wyznaczonym przez TVP czasie. Po zamieszaniu, spowodowanym trudem decyzji o tym czy wpuszczać ludzi według alfabetu czy wedle przynależności do fanklubu, w końcu pozwolono wchodzić jak leci. Przejście do korytarza, w którym miały się odbyć selekcje, do najprostszych nie należało, a bez drogowskazów czy pomocy ze strony pracowników, jak można się domyśleć, cały budynek zaroił się od nie mających pojęcia gdzie są, zagubionych ludzi.

Na szczęście jednak (chyba) wszystkim udało się w końcu dotrzeć do wyznaczonego na nasz selekcyjny koncert miejsca. A tam już wszystko wyglądało tak jak należy. Co niektórym doskwierał brak krzeseł, jednak najtrwalsi psychofani i eurowizjomaniacy nie narzekali na tę niedogodność. Scena robiła naprawdę niesamowite wrażenie. Legendarny korytarz, w którym po raz kolejny odbyły się selekcje również prezentował się bardzo przyzwoicie. Ogółem, ta nowsza część siedziby TVP wygląda bardzo pięknie, dostojnie i monumentalnie – stąd w pewnym stopniu można zrozumieć, dlaczego właśnie widok na ten budynek w transmisji pojawiał się tak często.

Gościem specjalnym selekcji był Andrzej ‘Piasek’ Piaseczny, czyli jedyny w naszej eurowizyjnej historii zdobywca nagrody im. Barbary Dex. Sam zainteresowany w wywiadzie dla wiadomości stwierdził, że dopiero w sobotę dowiedział się o tym, że wygrał konkurs na najgorszy eurowizyjny strój. Artysta wyraził ubolewanie nad faktem, że do dziś nie dostał tej nagrody w formie fizycznej. Recital Piaska nagrany został jeszcze przed rozpoczęciem finału, a w jego trakcie puszczany był ‘z taśmy’. Andrzej zachwycił rewelacyjnym wokalem. Dobrze się stało że właśnie on, a nie ktoś inny, zaproszony został w roli gościa. Dla wszystkich artystów przestraszonych wizją porażki na ESC jest on przykładem tego, że nawet w przypadku eurowizyjnej katastrofy można później zrobić karierę w Polsce. Piasek dziś z dystansem i poczuciem humoru odnośni się do swojej eurowizyjnej przygody. I tak trzymać Endrju!

Finał otworzyła nasza kochana Monia Kuszyńska – artystka aż kipiała pozytywną energię, machała do fanów, jeździła po scenie w tę i z powrotem z ogromnym uśmiechem na twarzy, raz niestety prawie spadając z wózka na nierówności sceny. Wypadek na szczęście nie skończył się źle. A Monika dalej radosna brylowała przed fanami. W czasie oppeningu zaśpiewała In the name of love w wersji polskiej, czyli Obudź się i żyj. W czasie ogłaszania wyników nie było drugiej tak radosnej osoby na scenie – temu się jednak trudno dziwić, resztę zjadał dość sporawy stres. Bardzo miły to był gest ze strony TVP, że zaproszono naszą poprzednią reprezentantkę. Tych, którzy nas reprezentowali na ESC wypada traktować z szacunkiem.

Nasz wieloletni komentator i dla wielu Polaków ‘głos Eurowizji’ miał w tym roku przyjemność poprowadzenia naszych selekcji. Z lekka uszczypliwy, jednak rzetelny, w bardzo ładny sposób zaprezentował kilka piosenek z nadchodzącego ESC. Plus zademonstrował dystans do samego siebie zakładając ‘typowy eurowizyjny strój’ czyli pióra i futerko podwiewane maszyną wiatrową z 'pirotechniką’ w ręku. Ciekawe czy pożyczył ją od Caroli?

Praca kamer, jak zaobserwować mogli ci, którzy selekcje oglądali w TV, do najlepszych nie należała. Jest to element, nad którym zdecydowanie musimy popracować, jeśli kiedykolwiek chcemy zorganizować Eurowizję. Co ciekawe, Polska jest jedynym krajem (oprócz oczywiście Włoch), w którym wprowadzono sanremowy system głosowania. Polega on na tym, że można wysyłać smsy w trakcie trwania każdej piosenki, ale tylko i wyłącznie na piosenkę właśnie wykonywaną. Plus dodatkowo po zakończeniu części konkursowej. Część fanów podobno niestety zgłaszała pewne problemy z zagłosowaniem na faworytów, ile w tym jest jednak prawdy najprawdopodobniej nie dowiemy się nigdy. Na duży plus polskich selekcji należy zaliczyć szybkość i sprawność przeprowadzenia. Show z 9 piosenkami zajęło półtorej godziny. Brzmi to niemalże jak rekord Europy.

Pierwsze piosenki , które wybrzmiały w czasie finału, były zdecydowanymi  faworytami do ostatnich miejsce tych selekcji. Zarówno Taraka, jak i białoruski zespół Napoli (ten sam który niemalże dostał białoruski bilet do Sztokholmu) zaprezentowali się dobrze, jednak nie stanowili konkurencji dla pozostałej części stawki. Natalia Szroeder również dobrze się zaprezentowała, jednak kolejna po niej Dorota Osińska wycisnęła łzy z oczu zgromadzonych w studiu widzów. Kasia Moś dosłownie zachwyciła, a Ola Gintrowska… ją będziemy wspominać przez lata! Ahh te syreny!

Przyszła pora na faworytów – nie można ukryć, że wielu zgromadzonych w studiu widzów nie zwróciło zbytniej uwagi na występ Michała Szpaka – tak ludność podniecona była perspektywą zobaczenia na scenie Edzi i Gosi. Jakiż los potrafi być przewrotny! O ile Margaret i Edyta w studiu brzmiały kolejno poprawnie i rewelacyjnie, o tyle w TV… Tak naprawdę jedynie Michał oraz Kasia Moś dobrze wybrzmieli w ‘ruchomym obrazku’. Co w jakimś stopniu przełożyło się na wyniki. Cóż nie dograło w występach faworytek? U Margaret – niezbyt udana choreografia, praca kamer kompletnie nie pasują do dynamiki piosenki i, no cóż, słaby wokal. Tancerki nie były zbyt dobrze ubrane, chórzystki (zapożyczone od Mansa) wykonywały śmieszne ruchy, a co niektórzy twierdzą, że raz na jakiś czas ujrzeć mogli fragment dolnej bielizny Gosi. Edyta – na ile prawdziwa jest historia sukienki z rozlanym na niej napojem, ciężko jest stwierdzić. Faktem jest jednak to, że wokalistka na scenę wyszła dość mocno roztrzęsiona. W oczy rzucał się także niezbyt dobrze ukryty microport, mogący faktycznie wskazywać na problemy z kreacją. Edyta nie zaśpiewała Greatful na 100 % swoich możliwości. W skutek wielu zbiegów okoliczności dwie faworytki zawiodły. A jak wiadomo – gdzie dwie się biją tam trzeci korzysta! Polacy zadecydowali, że na Eurowizję jechać ma Michał Szpak. Publika zgromadzona w studiu TVP nie kryła zdziwienia ostatecznym rezultatem (oprócz wyjątkowy głośnych szpakofanek). Pojawiły się łzy, smutek, wzajemne kondolencje… Co jednak ciekawe, a mające przełożenie w ostatecznych wynikach, jedyny męski solista w naszych selekcjach bezsprzecznie zdobył serca telewidzów. Wśród całego narodu słyszy się, że Szpak był bezkonkurencyjny. Oczywiście nie obyło się bez złośliwych porównań do Conchity… Reszta Europy nie podziela jeszcze polskiego zachwytu nad Michałem – ciągle trwa żałoba nad Margaret. Czy może jednak Michał w maju zaskoczy ich tak samo jak nas w sobotę? Czas pokaże.

https://www.youtube.com/watch?v=7vUsV12yDiM

Polska nie była jedynym narodem wybierającym swojego reprezentanta w minionych dniach. W sobotę finał przeprowadzono również w Estonii. Był tam jeden z naszych redaktorów, Maciej. Napisał nam kilka słów na temat przebiegu show:

Estońskie preselekcje – Eesti laul to przykład jak stworzyć markę narodową i masowe wydarzenie łączące wszystkich w kraju. Przez kilka ostatnich lat byliśmy świadkami ewolucji formatu ze skupiania się wyłącznie na alternatywnej muzyce, do ogólnonarodowego wydarzenia. Świadczy o tym też skala wydarzenia. W tym roku Eesti Laul odbyło się po raz pierwszy w dużej arenie (która gościła Eurowizję w 2002 roku). Atmosfera podkreślała, że jest to wydarzenie, którym żyje mała Estonia. Widzowie dobrze znali konkursowe propozycje, podśpiewując je pod nosem w trakcie występów. Kiedyś w tygodniku Polityka Kuba Wojewódzki podkreślił, że na Eurowizji walczą tak nieistotne „potęgi” muzyczne jak właśnie Estonia. Osobom  podzielającym takie ignoranckie podejście polecam wyjazd na estońskie selekcje, aby przekonały się jak żywy i świeży jest ten rynek muzyczny. Polska goniąca za zachodnimi trendami może się dużo nauczyć od „nieistotnej” Estonii, która jest w stanie wyrobić sobie jasno określoną tożsamość muzyczną.  Sam zwycięzca – Jüri Pootsmann reprezentuje bardzo klasyczną propozycję z gatunku filmowej muzyki popularnej, z którą mała i nieistotna Estonia będzie po raz kolejny walczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce podczas finału Konkursu Eurowizji.

W czasie intervalu Estończycy postanowili lekko sobie zażartować ze swoich poprzednich reprezentantów:

https://www.youtube.com/watch?v=bfASH0PHjJw

W czwartek wreszcie zakończył się maraton izraelskiego The Next Star. Wybrano od razu reprezentanta jak i piosenkę. Na nieszczęście jednak wyeliminowano najlepszy finałowy utwór… zanim jeszcze zdążył wybrzmieć. Mająca wykonać go Gil Hadash odpadła bowiem już w pierwszej coverowej rundzie… Na zwycięzcę Hoviego Stara wcześniej nie stawiał chyba nikt – według plotek naród najmocniej stawiał na Ellę, a producenci na Nofar, a tu niespodzianka! Pierwotnie Hovi zaśpiewać miał utwór Made of star, jak jednak donoszą izraelskie ptaszki, szykuje się jakaś zmiana.

https://www.youtube.com/watch?v=pMWtFb9A88w

Rumunia przeprowadziła swój finał Selecția Națională w niedzielę. Jak donosi jedna ‘nieeurowizyjna’ osóbka, mająca szczęście obejrzeć całe polskie selekcje oraz fragment rumuńskich – realizacyjnie Rumuni biją nas na głowę. Jednak poziom muzyczny wołał o pomstę do nieba. Szczególnie negatywnie w pamięci fanów zapisał się Mihai Trastariu, znany nam z ESC 2006. Jedna piosenka jednak była rewelacyjna. Nie udało jej się na tyle zdobyć serc głosujących, aby zwyciężyć selekcje. Zapamiętajmy tę rewelacyjną rumuńską propozycję – I’m coming home.

Ostatecznie reprezentantem Rumunii został Ovidiu Anton z piosenką Moment of silence.

Rumuńskie Intervale trwały niemalże tyle samo co część konkursowa, prezentowały jednak 300 razy lepszy poziom. Czemu żadna z tych piosenek nie mogła trafić na Eurowizję z Rumunii? Ciekawostka – jednym z gości i jurorów był Cezar (ESC 2013), który zaśpiewał… Rise like a Phoenix! Ciekawy to był wykon!

Szwecja przeprowadziła swoją Andrę! W tym odcinku Melodifestivalen doświadczyć mogliśmy najlepszych prowadzących – do  Giny Dirawi dołączyli Ola Salo oraz Peter Jöback. Do finału awansowały dość skoczne propozycje – Szwedzi najwidoczniej lubią się bawić!

A na Litwie przygotowania do wielkiego finału. Wreszcie!

To był tak emocjonujący weekend! A jak Wy czujecie się z polskim wyborem?

Wasza HoSanna

Exit mobile version