Dwa przeciwieństwa, dwie odrębne wizje muzycznego święta i selekcji eurowizyjnych. Kto ma rację?
Sezon selekcyjny za nami, a zatem czas na podsumowanie wyborów, na analizy, rankingi, przewidywania. Opadający kurz po emocjonujących zmaganiach, w których poległo wielu faworytów, ale i w których wielu nowych faworytów się narodziło, to znakomita okazja do zastanowienia się nad tym który naród przygotowuje lepsze selekcje. Z racji południowego charakteru tego bloga, na tapecie musiały się znaleźć dwa największe wydarzenia eurowizyjnego sezonu selekcyjnego – Sanremo, czyli Festiwal Piosenki Włoskiej, oraz szwedzkie Melodifestivalen. Dla osoby oglądającej oba wydarzenia po raz pierwszy, różnica pomiędzy podejściem Włochów oraz Szwedów jest po prostu uderzająca. Jedynym wspólnym mianownikiem obu festiwali jest właściwie ich popularność. Oba są swojego rodzaju narodowym świętem muzyki, celebracją własnej kultury, okazją do rodzinnej rozrywki, żartów, oderwania się od polityki. Sanremo gromadzi przed telewizorami niemal 11 milionów włoskich telewidzów, uzyskując 50 do 60% udziałów w rynku. Szwedzkie selekcje rok do roku przyciągają natomiast przed odbiorniki ponad 3 miliony Szwedów, czyli więcej niż jedną trzecią kraju! Są także od lat najbardziej popularnymi eliminacjami wśród fanów Konkursu Piosenki Eurowizji.
No właśnie, eliminacjami… O ile szwedzkie Melodi ma jasno określony cel – wybrać reprezentanta na Eurowizję, to włoskie Sanremo istnieje wyłącznie dla swojej własnej satysfakcji i próżności. Wybór reprezentanta jest tu jedynie efektem ubocznym. Skoro już bierzemy udział w Eurowizji, to najłatwiej będzie wysłać kogoś z Sanremo – zdają się myśleć Włosi. Kogoś… czyli teoretycznie zwycięzcę, a praktycznie tego kto najbardziej zechce pojechać. Z wyjazdu na Eurowizję pomimo wygranej w Sanremo zrezygnowała już przecież Emma (w 2012 roku) oraz zespół Stadio (w 2016 roku). Skorzystały na tym Nina Zilli i Francesca Michielin. Trudno również nazwać Sanremo selekcjami, czy eliminacjami. O ile w Szwecji większość piosenek jest bezlitośnie eliminowana na etapie półfinałów lub konkursu drugiej szansy, to Włosi bardzo troszczą się o to by… prawie nikt nie odpadł. To jedna z typowych cech mentalności wielu Włochów. Mają oni problem z mówieniem innym przykrych rzeczy, nie lubią ograniczać się regulaminami, każdemu powinno przecież dać się drugą lub kolejną szansę. To dość częste włoskie sposoby myślenia. Ma to naturalnie swoje odzwierciedlenie w ich największym festiwalu. Stąd eliminowanie jedynie dwójki lub czwórki artystów (na 20), wyławianie, kilka serat dzień za dniem, od wtorku do soboty, aby każda piosenka miała szansę wybrzmieć parę razy i dobrze wbić się do głów widzów. Włosi potrzebują czasu. Przecież nic nie może dziać się bez odpowiedniej dyskusji. Nad piosenkami trzeba pomyśleć, przedyskutować je ze znajomymi, z rodziną. To dlatego nikt nie protestuje, gdy jeden wieczór z Sanremo, pomiędzy przerwami reklamowymi, rozmowami z wieloma zaproszonymi gośćmi, kabaretowymi scenkami, potrafi trwać nawet 5 godzin. W tym czasie Włosi akurat zjedzą kolację, zdążą przemyśleć, przedyskutować i skrytykować w domowym zaciszu piosenki i prowadzących. To zresztą między innymi dlatego Konkurs Piosenki Eurowizji cieszy się w tym kraju znacznie mniejszą popularnością niż Sanremo. 26 nowych utworów jeden za drugim?! Jak to można wytrzymać?! Takie słowa autentycznie usłyszałem od dwóch włoskich przyjaciół…
…W dodatku w dziwnych językach?! No właśnie. Dla przeciętnego Włocha słuchanie utworów po portugalsku, serbsku, białorusku, węgiersku, to zupełnie egzotyczne przeżycie. Włosi są narodem zamkniętym na obce kultury. I nie chodzi tu bynajmniej o wrogość, wręcz przeciwnie, są bardzo przyjaźnie nastawieni do obcokrajowców, ale zgłębianie innego języka i kultury nie interesuje ich już tak bardzo. Dobrze im we własnym włoskim sosie. Kuchnia, moda i muzyka, to trzy włoskie świętości. Wyjątków nie ma lub są nieliczne. Kuchnia – włoska najlepsza. Moda – włoska najlepsza (ewentualnie skandynawska), muzyka – włoska najlepsza (ewentualnie anglosaska). Nic więc dziwnego, że Konkurs Piosenki Eurowizji nie był we Włoszech tak popularny jak w innych krajach. Jedną z przyczyn zmiany tego stanu, jest ciągle zwiększająca się dominacja angielskiego na eurowizyjnej scenie. Chcąc czy nie chcąc, angielski znać należy, a zatem więcej Włochów jest teraz w stanie zrozumieć Eurowizję. Ale Sanremo to świętość. Zatem angielskiego w utworach nie uświadczymy, chyba, że pojedyncze słowa lub frazy. A i tak budzą już one niemałe dyskusje o potrzebie zachowania językowej czystości na festiwalu.
Melodifestivalen to zupełnie inna bajka. Szwedzka mentalność nie jest w stanie pozwolić na taki brak spójności i tak wielką dozę spontaniczności. Tu wszystko musi zadziałać jak w zegarku. Tyle samo piosenek na półfinał, tyle samo czasu dla każdego artysty, pocztówka, piosenka, pocztówka, piosenka, interval, wyniki. Jak na Eurowizji. Widz z góry wie, czego może się spodziewać, od przebiegu selekcji do samych… utworów. Niejednokrotnie można nawet odnieść wrażenie, że nie ma zbytniej różnicy pomiędzy poszczególnymi latami. Dominują radiówki i szlagiery, śpiewane po angielsku. Szwedzki jest zepchnięty na margines, a szwedzkość celebruje się raczej w trakcie intervali i krótkich kabaretowych skeczów. Nawet tancerze towarzyszący występującym artystom są co roku tacy sami. Szwedzi wypracowali mechanizm, który z powodzeniem stosują rok do roku. Część Włochów śledzących Eurowizję zazdrości zresztą po cichu skandynawskim konkurentom i chętnie chciałaby wprowadzić taki porządek na włoskim podwórku. Ciągle jednak są oni w zdecydowanej mniejszości.
Część czytelników zapewne zastanowi się teraz… zaraz, zaraz, przecież w Sanremo też ciągle można usłyszeć ten sam typ piosenki! Tak, to prawda. Ale u Włochów nie jest to w żadnym wypadku efekt zamierzony. To jedynie efekt uboczny. Włoska muzyka jest dość charakterystyczna, włoski język ma swoją melodię, a orkiestra wymusza określone ramy. Wiele utworów brzmi zresztą inaczej w wersjach studyjnych. No właśnie… orkiestra! Dochodzimy tutaj do ostatniego, chociaż dla mnie osobiście najważniejszego argumentu przemawiającego za Sanremo. Orkiestra ma wielki urok, dodaje utworom, ale i całemu wydarzeniu prestiżu i bardziej podniosłej atmosfery. Szwedzkie kolorowe światła, wizualizacje i publiczność machająca balonikami wypadają przy włoskiej orkiestrze i gościach w wieczorowych strojach dość dziecinnie. Z orkiestrą część utworów dostaje podwójnej energii i potrafi wznieść się na zupełnie inny poziom.
Zatem Sanremo czy Melodifestivalen? Jedno i drugie, każdemu według jego charakteru! Jeśli lubisz tradycyjne utwory, włoski język, muzykę graną na żywo, i nie przeszkadza Ci chaos czy przegadane wieczory, to Sanremo jest zdecydowanie dla Ciebie. Jeśli nie masz czasu do stracenia, nie lubisz niespodzianek i jesteś w bardziej imprezowym nastroju, to zdecydowanie Melodi.