Co Ta Europa – czyli o selekcjach słów kilka, odcinek 6

Super Sobota no. 1

Od końca grudnia zdążyliśmy już obejrzeć kilka finałów narodowych czy też pomaratonować się z pewnymi krajami. Jednak wszystko, co się do tej pory działo, było niczym w porównaniu do tego, co zaczęło się w miniony weekend. A rozpoczęła się prawdziwa selekcyjna lawina!

Pomimo tego, że nie poznaliśmy w ten weekend żadnych nowych uczestników Eurowizji w Sztokholmie -emocji nie zabrakło. Rozpoczęło się aż 5 nowych programów selekcyjnych, a w poniedziałek eurowizyjny świat został zelektryzowany przez… wiadomości z Polski! Wczoraj zaś rozpoczął się festiwal San Remo – rodzic Konkursu Piosenki Eurowizji, aktualnie niejako zdegradowany do funkcji pomocniczej dla ESC. Było się czym emocjonować! I jest o czym pisać!

Najgorętsza dla eurowizjomaniaków była zdecydowanie sobota.  I rozpoczęły się coroczne dylematy. Z czego zrezygnować? Na czyj występ czatować? A może próbować oglądać wszystko? Na tą ostatnią opcję zdecydowała się Wasza redaktorka HoSanna.

Pierwszym krajem, który w sobotę rozpoczął swoje zmagania,  była Ukraina (jak się potem okazało – jako przedostatnia skończyła). Widzowie odpalający początek transmisji mogli się zachłysnąć przede wszystkim sceną, co niektórzy zachłysnęli się też Panem Prowadzącym. W jury zasiedli: specjalizująca się ostatnio w sędziowaniu eurowizyjnych poczynań Rusłana oraz niejaki Andrij Danylko. Zapytacie się – kto to jest i dlaczego powinien nas interesować.  A słyszeliście o niejakiej Verce Serduchce? No więc właśnie – Verka jest kreacją sceniczną Andrija.

Niestety, podobnie jak na Białorusi – scena 10 razy przewyższała poziomem piosenki… Przynajmniej w większości przypadków. Zdecydowanie odskoczyło dwóch uczestników półfinału: zespół The Hardkiss oraz Jamala. Ta druga powinna być znana prawdziwym fanom Eurowizji. W 2011 roku była wielką faworytką do wygrania ukraińskiego finału narodowego, jednak przegrała (mówi się że w niezbyt uczciwej walce) z Miką Newton. Swoją drogą ciekawy to był finał – wzięli w nim udział także: Anastasia Prikhodko (ESC  2009 Rosja), Zlata Ognevich (ESC 2013 Ukraina) oraz Eduard Romanyuta (ESC 2015 Mołdawia). Jamala ma wreszcie szansę odkuć się za sytuację sprzed 5 lat. Tym razem do selekcji powróciła ze znacznie poważniejszą piosenką niż Smile. Tegoroczny utwór 1944 tematyką nawiązuje do wywozu Tatarów Krymskich na Sybir. Niejako polityczna piosenka zaskarbiła sobie uznanie jurorów, widzów, a także fanów w całej Europie. Mówi się, że Jamala nie tylko może zwyciężyć selekcje, ale też całą Eurowizję. Trzeba jednak przyznać że tatarska nuta w wykonaniu tej artystki ma w sobie coś magicznego…

Odnośnie organizacji: gadanie, gadanie, gadanie, reklamy, piosenka – tak to mniej więcej wyglądało w minioną sobotę. Rusłana  oczywiście nie zawiodła – wielka gwiazda jurorska wielką gwiazdą jurorską pozostanie. Jej reakcje, płacze, radości mają już wielu oddanych fanów.

W tym odcinku podsumować selekcje  dopomoże nam Emil:

Poziom muzyczny to rzecz gustu ale chyba każdy, kto kojarzy w miarę poprzednie ukraińskie selekcje jest zaskoczony poziomem realizacji, który stoi na wysokim poziomie. Duża scena, profesjonalne pocztówki. Widać efekty współpracy z prywatną stacją gołym okiem. Szkoda, że całość nie jest mniej przegadana ale i tak jest bardzo dobrze.

Wśród: byłej reprezentantki Rosji, grubszej Kasi Cerekwickiej z nową odmianą angielskiego czy mocnemu The Hardkiss znalazło się miejsce jeszcze na prawdziwe zjawisko – Jamalę. To co zrobiła ta wokalistka wykonując utwór „1944” było absolutnym mistrzostwem. Choć wykonywała to złe słowo. Ona nim żyła. Łzy pociekły.

Chociaż trzeba przyznać, że między jej selekcyjnym „Smile” z 2011 a tegoroczną piosenką nastąpiła niesamowita amplituda emocjonalna – od mega pozytywnego, po mega wzruszające, traktujące o wielkiej tragedii (chociaż słowa utworu są uniwersalne). Kibicuję jej gorąco, ale prawie 50% poparcia w głosowaniu widzów i maksymalna nota od jury sprawiają, że jestem spokojny.

W między czasie kiedy Ukraina (zaczynająca swoje selekcje dwie godziny wcześniej niż reszta) przegadywała swoje show i wtrącała półgodzinne reklamy – rozpoczęły się inne europejskie zmagania!

Gdzieś po drodze przewijały się Litwa i Węgry. Zostały jednak zduszone przez inne wydarzenia selekcyjne. Litwa kontynuuje eliminację najlepszych piosenek, konsekwentnie pozostawiając największe szmiry w stawce (no może jedynie słynnej piosenki z zaśpiewką Ajajaj odpowiednio szybko się pozbyli). Uczcijmy minutą ciszy Stars in the Rainbow

Z największym rozgorączkowaniem większość eurowizjomaniaków oczekiwała rozpoczęcia selekcji w kraju organizującym tegoroczne ESC. Szwedzkie Melodifestivalen od lat posiada markę najlepszego show preselekcyjnego w Europie. Nawet jeśli powoli zaczynamy mieć wrażenie że z roku na rok pojawiają się coraz bardziej podobne do siebie piosenki (ale to jak wiemy jest bolączką całej Europy), nie można odmówić Szwedom umiejętności tworzenia przyciągającego show. A zresztą – nawet jeśli piosenki nie grzeszą świeżością, i tak stają się największymi hitami parkietu na eurowizyjnych imprezach.

Niestety, zwykle perfekcyjnym Szwedom zaliczyło się dwie konkretne wpadki. Można nawet rzec – skandale (ponoć najstarsi gór… ekhm eurowizjomaniacy nie pamiętają drugiej takiej dramy u gospodarza ESC). Już pomijając fakt, że na kilka dni przed rozpoczęciem Melfestu zdegradowano jedną z prowadzących tylko do roli gościa, ponieważ podpisała zbyt duży kontrakt reklamowy, a SVT nie może sobie pozwolić na promocję czegokolwiek (ahhh biedna Charlotta). Prawdziwa afera rozpoczęła się w czwartek. Jak co roku na dwa dni przed półfinałami pojawiają się 30 sekundowe urywki z prób – jest to też pierwszy moment, kiedy fani mają styk z selekcyjnymi piosenkami. Po fragmencie występu Anny Book jej utwór Himmel för två wydał się co niektórym ciut bardziej znajomy niż inne melodifestiwalowe piosenki… Internety zostały przeszukane, dowód znaleziony! Piosenka ta w angielskiej wersji (i oczywiście innym wykonaniu) została zgłoszona dwa lata temu do selekcji w (uwaga, uwaga) Mołdawii! I się nie dostała! Pomijając już zupełnie fakt, że Szwecja przyjmuje odrzuty z Mołdawii, co samo w sobie brzmi jak słabej jakości żart. Ale że nikt w SVT nie zorientował się przez kilka miesięcy, że piosenka od dwóch lat hula w internecie? Internautom wykopanie ‘mołdawskiej’ wersji zajęło godzinę. Anna Book nie mogła liczyć się z niczym innym, tylko dyskwalifikacją. Jednak sama na tym nie najgorzej wyszła – nie tylko jej utwór szybko stał się hitem na iTunes, ale też została jej obiecana piosenka na kolejne MF (tym razem autorstwa Kempego) oraz gdy wystąpiła w czasie półfinału (w roli gościa specjalnego) nagrodzona została owacjami na stojąco. Ot ile zdziałać może ludzka litość.

Jednak Anka nie przyćmiła całkowicie swojej niedoszłej konkurencji. Jednak królową szwedzkiego wieczoru była Ace Wilder. Wokalista dwa lata temu otarła się o wyjazd na Eurowizję – zaledwie dwóch punktów brakło, aby pokonać Sannę Nielsen. TĄ Sannę Nielsen. Teraz Wilder wraca – po zwycięstwo. Czy uda jej się? Zdania są podzielone. Niektórzy uważają, że Don’t worry nie ma takiej mocy jak Busy doin’ nothin’ z 2014 roku. Wielu jednak absolutnie oszalało na punkcie tegorocznej propozycji. Fakt, że nowa piosenka nie jest aż tak bardzo Ace’owa – drapieżność charakterystyczna dla utwórów tej wokalistki została z lekka ‘ugłaszczona’. Niemniej jednak utwór porwać naprawdę potrafi – zwłaszcza w połączeniu z niewybrednym show, jaki zademonstrowała wokalistka na scenie… Trzy piętrowa ‘pudełkowa’ piramida i projektor – jak się wie jak tego użyć, wychodzi absolutna miazga! Oprócz Ace bezpośrednio do finału dostał się Robin Bengtsson z przepiękną balladą Constellation Prize. Największą przegraną wieczoru zdecydowanie stała się Mimi Werner – jej niezwykle energetyczny utwór Ain’t No Good otarł się o Andra Chansen. Jej miejsce zajęły dwa męskie duety: Albina & Mattiasa oraz Samira & Viktora. Cóż jednak poradzić, wszyscy chłopcy mieli coś, czego zabrakło Mimi – rozpoznawalne nazwiska…

Pierwszy półfinał poprowadziły bardzo dobrze znane fanom Gina Dirawi i Petra Mede – ta ostatnia zapewne rozgrzewa się przed majem. Show jak zwykle zacne, choć gdy człowiek nie zna szwedzkiego (albo zna tylko podstawy), żałuje, że nie może w pełni zrozumieć żartów sypiących się jak z rękawa. Nawet jednak bariera językowa nie przeszkodzi w czerpaniu przyjemności ze szwedzkiego widowiska.

Ps. Czy wiedzieliście że w pierwszym półfinale Melfestu gościem było… Las Ketchup? Nie pytajcie się skąd one się tam wzięły.

Co powie Emil?

W atmosferze dyskfalifikacji Anny Book (która i tak wystąpiła jako gość specjalny) rozpoczęło się święto wielu eurowizyjnych maniaków – Melodifestivalen. Dostaliśmy sprawdzony pakiet: śpiewające prowadzące (boska Petra Mede), znakomitą realizację, pierwszych faworytów (Ace & Robin), niesprawiedliwie zignorowanych (Mimi) oraz beztalencia (Samir & Viktor). Nie ma co więcej pisać – jeszcze 5 tygodni z Melfestem dostarczy nam na pewno różnorodnych wrażeń, na które warto czekać. Fenomenalne jest to, że często półfinał tych selekcji jest dla wielu ciekawszy niż finał w innych krajach

Równolegle ze Szwecją rozpoczęła Finlandia. Show niemal tak zacne jak szwedzkie, choć zdecydowanie mniej docenione. Na pewno zaś w Uuden Musiikin Kilpailu odnaleźć możemy większą muzyczną różnorodność. W pierwszym półfinale usłyszeć mogliśmy:  ‘znaną z chęci posiadania dziecka z własną dziewczyną’ Saarę Aalto –zresztą faworytkę do wygranej z inspirowanym chińskimi brzmieniami utworem No Fear; Mikko Herranena (bardzo przysmęcającego kolesia); Stellę Christinę z jazzowymi brzmieniami; legendę fińskiego disco, okaz paleontologiczny Eini; czarującego ‘czarnym’ rytmem ClemSo oraz, hmmm, kąpiele w szampanie w wykonaniu duetu Pää-Äijät. To ostatnie zobaczyć warto, o ile nie ma się zbyt słabych nerwów.

https://www.youtube.com/watch?v=VgHKbB04jow

Do finału udało się awansować się tylko żeńskiej części stawki. Hmmm, czyżby Finowie nie lubili kąpać się w szampanie?

Tegoroczne UMK prowadzi nasza ulubiennica, Krista Siegfrieds. Niestety naszej kochanej wariatki nie zobaczymy w tym tygodniu w Finlandii… bo będzie w Szwecji! Krista zaszalała i postanowiła w tym roku wziąć także udział w MF! Ale co to tam dla niej!

Jako ostatnia w sobotę wystartowała Islandia. Söngvakeppnin jest bardzo sympatycznym show, pełnym dowcipnych scenek rodzajowych i platynowych Pań Prowadzących. Są to również bardzo nieprzewidywalne selekcje – rzadko kiedy wygrywa ktoś, w kim wszyscy pokładają nadzieję. W tym roku nastąpić może jednak wyjątek – Greta Salóme Stefánsdóttir dzielnie walczy o swój drugi wyjazd na Eurowizję. Jej dosyć ciekawy utwór okraszony został występem inspirowanym  zwycięskim, Mansowym.  Szybko stała się wielką faworytką fanów do wygrania biletu do Sztokholmu.

Niestety z rywalizacją na daną chwilę pożegnał się psychodeliczny utwór Kreisi. Nadzieja jeszcze w dzikiej karcie. Występ  Siggy Eyrún z pewnością na długo pozostanie w pamięci (psycho)fanów.

Mało kto o tym pamięta i mało kto się tym zapewne przejmuje – ale gdzieś tam po drodze swoje selekcje przeprowadza Izrael. Niestety, Wasza redaktorka HoSanna, miło wielkiego zamiłowania do show The Next Star musi mu wlepić dwa Karne Christery. Pierwszy – za niepokazanie jurorskiego etapu, w którym liczną uczestników zmniejszyła się… z 50 do 16(!). Co więcej, jak już o jurorach mowa, panel konsekwentnie uniemożliwia awanse osobnikom, którzy śpiewają bardziej ‘na zachodnią modłę’ niż w tradycyjny hebrajski sposób. Przez co wiele, w naszym mniemaniu, rewelacyjnych głosów przepada w przedbiegach. Selekcje wchodzą już jednak w decydującą fazę, a finałowa czwórka ma już ponoć dobierane utwory, aby publika mogła nie tylko wybrać wykonawcę, ale też piosenkę eurowizyjną.

Tyle wrażeń dała nam sobota. Zdecydowanie królowały tego dnia trzy damy: Jamala, Ace Wilder oraz Greta Salome. Czy wszystkie trzy zobaczymy w maju na Eurowizji? Trzymam za to mocno kciuki!

Tyle emocji przyniosła nam sobota, niedziela zaś była duuużo spokojniejsza – na placu boju pozostała już tylko Łotwa. Dzięki zmianie formatu na Supernovę oraz zeszłorocznemu sukcesowi Aminaty ten bałtycki kraj może się pochwalić wysokim poziomem muzycznym selekcji. Zwycięzca wydaje się być jednak oczywisty. Chyba nikt nie przeszkodzi Justsowi w trafieniu na ESC. W końcu zeszłoroczna reprezentantka tego kraju stoi za jego utworem Heartbeat.

https://www.youtube.com/watch?v=AF5na6zh-Zc

Prawdziwym jednak zwycięzcą łotewskich selekcji jest Pan Bóbr – to dla niego eurowizjomaniacy z niecierpliwością wyczekują na przerwę reklamową…

Parę słów od Emila:

Mój zachwyt tegorocznym poziomem selekcji łotewskich nieco ostudziły występy na żywo ale i tak jest zdecydowanie lepiej niż za czasów „Dziesmy”/”Eurodziesmy”. Nawet strój i makijaż Marty od ciekawego utworu „Choices” nie może się równać dawnym ekscesom (np. tortowi Pauli Dukure, która swoją drogą z bardzo dobrym utworem wystąpiła w niedzielę normalnie ale zajęła ostatnie miejsce).

Jestem bardzo zawiedziony występem Samanty Tiny. Chociaż „We live for Love” to trochę staromodny paździerz, to bardzo lubię ten kawałek ale zawiodło wykonanie, Tina męczyła się, niektóre partie oddawała całkowicie chórkowi (a śpiewać potrafi znakomicie co udowodniła w selekcjach 2013 i 2014 oraz litewskim „The Voice”). Rozczarowała też oprawa całości – lubię często jakieś elementy nazwijmy to „na bogato” ale satynowa suknia Samanty nie prezentowała się dobrze, jacyś panowie większość prezentacji wili się za nią po to, by pod koniec podwiesić ją pod sufit… Sam pomysł nie był zły ale nie rozwinieto go w ciekawy sposób (jakieś wizualizacje/projekcje na tych płatach materiału mogłyby być ciekawe). Tylko co to miało na celu? Na tle innych, zbyt skromnych prezentacji wyglądało to groteskwo. Sama Samanta wyglądała na bardzo pewną siebie i jej ekspresja wielu zraziła. Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia się ogarnie i wystąpi tak jak ją polubiłem – bez zbędnego zadęcia (np. występ do „I need a Hero” czy „Stay”).

Widzowie wybrali znakomitego Justsa, który brzmiał idealnie, oraz zespół Catalepsia… Eh, jestem za różnorodnością muzyczną ale to był słaby rock w dodatku obrzydliwie wykonany, wokalista powinien wrócić na lekcje śpiewu.

Ale hitem jest bóbr, który w czasie przerw reklamowych zabawia publiczność w studiu i widzów streamu internetowego. Najlepiej po prostu jak sami zobaczycie o co chodzi. Nie da się tego nie pokochać!

W między czasie – Gruzja opublikowała pięć piosenek dla swoich reprezentantów, z których jedna trafi do Sztokholmu. Ten kraj możemy już skreślić z listy potencjalnych zagrożeń. Greacja wybrała reprezentanta – będzie to zespół Argo. Mają ponoć śpiewać o uchodźcach… Rumunia zaś zakończyła zbieranie zgłoszeń do swoich selekcji. Żaden z tych krajów nie przykuł jednak tak dużej uwagi fanów co… Polska! Wiadomość o uczestnictwie w selekcjach Edyty Górniak oraz Margaret zelektryzowała eurowizjomaniaków w całej Europie! Wychodzi na to że po raz pierwszy w naszej eurowizyjnej historii nasz wybór będzie tak bardzo emocjonował inne nacje! Oby tylko poziom piosenek przełożył się na nazwiska…

Tymczasem jednak – we Włoszech zaczyna się San Remo. Zdegradowane, bo nawet na Rai Uno pisze, że odbywa się ‘Eurovisione’. Magia orkiestry i nieziemskich scen, jakie co roku wyczarowują Włosi, oczarowywyje. Szkoda tylko że poziom muzyczny, jak na największe święto włoskiej muzyki, jest na razie dość słaby. Zobaczymy jednak co dziś przyniesie drugi wieczór!

Wasza HoSanna

Exit mobile version