Co Ta Europa – czyli o selekcjach słów kilka, odcinek 7

10! Kto da więcej?

Za nami kolejny weekend selekcyjnych emocji! W tym tygodniu ‘spotkaliśmy’ się aż z 13 nacjami, z czego aż z jedenastoma w sobotni wieczór. Poznaliśmy czterech nowych uczestników Eurowizji 2016, oraz trzy lub cztery piosenki (Włosi nie podjęli jeszcze decyzji, czy utwór  z Sanremo trafi na ESC).

Właśnie od Sanremo rozpoczniemy naszą kolejną cotygodniową analizę.  Wielkie święto muzyki włoskiej trwało w tym roku 5 dni. Każda serata (po polsku – wieczór) przenosiła nas w niesamowity klimat półwyspu Apenińskiego – nie tylko muzyką, ale też poczuciem humoru czy wyczuciem piękna (włoskiego zamiłowania do botoksu jest dość charakterystyczne). Za to któż się nie śmiał z wyczynów komediowych Virginii Raffaele, wcielającej się każdego wieczoru w inną gwiazdę włoskiego show-biznesu. Jej rozlatującej się Donatelli Versace nikt długo nie zapomni…

Włosi zaprezentowali nam po raz kolejny boską festiwalową scenę. Mało kto potrafi tak świetne połączyć światła, LED-y i ruchome elementy ze… schodami. Na tym festiwalu nawet prezentacja prowadzących na tych nieziemskich scenach sprowadzona jest do kategorii sztuki. Inną kategorią magii w Sanremo jest orkiestra. Sprawia ona, że nawet najsłabsza piosenka nabiera wyrazu. Urocze też jest to, że Włosi nie przestrzegają tradycyjnych założeń eurowizyjno-selekcyjnch: opening – prezentacja prowadzących – konkursowe wykonania – głosowanie – interval – wyniki. U Włochów wszystko jest wymieszane, przeplata się. Przykładowo – prowadzący pojawiają się stopniowo pomiędzy konkursowymi wykonaniami, interwale wtrącane są… kiedykolwiek, a głosować zazwyczaj można tylko w trakcie trwania utworu oraz tylko na wykonywaną aktualnie propozycję. Gośćmi selekcji były nie tylko wielkie gwiazdy włoskiej sceny muzycznej, takie jak Eros Ramazotti, czy Laura Pausini, lecz także międzynarodowe gwiazdy: Elton John czy Ellie Goulding.

Niestety, Sanremo pozostawiło po sobie zły posmak w postaci… wyników! Kiedy w sobotnim finale obserwowaliśmy klęskę kolejnych faworytów, przecieraliśmy oczy ze zdziwienia. Do superfinałowej trójki nie awansowali ani Annalisa, ani Arisa, ani Rocco Hunt, ani Alessio Bernabei, ani Dolcenera, ani Patty Pravo, ani Lorenzo Fragola, ani Noemi.  Wszystkie trzy ’najlepsze’ piosenki nie były wcześniej posądzane o szanse na zwycięstwo w Sanremo. Szczególnie ta która festiwal wygrała – Un giorno mi dirai w wykonaniu złożonej ze starszych muzyków grupy Stadio. Na Eurowizję jednak trafi laureatka drugiego miejsca Francesca Michielin. Choć za nim się o tym dowiedzieliśmy, we Włoszech odbyła się prawdziwa drama. Kiedy Stadio Eurowizja się nie uśmiechał, RAI na przekór chciało ich wysłać. Przez cały dzień docierały do nas sprzeczne informacje: Stadio na ESC, Stadio jednak nie jedzie na Eurowizję, Stadio jednak się zdecydowali na wyjazd do Sztokholmu, Stadio oficjalnie nie jedzie. Oczywiście w trakcie zamieszania odbyła się konferencja prasowa, która tylko bardziej namąciła zamiast coś wyjaśnić… Piosenka Francesci, Nessun grado di separazione, bardziej nadaje się na Konkurs Piosenki Eurowizji, niż ta, która wygrała San Remo, jednak nie do końca wiadomo czy to właśnie ten utwór na Eurowizji się pojawi.

Świetnie zaprezentowali się debiutanci. Szkoda że zostali oni dołączeni do regularnego konkursu… Na wysłanie chociażby takiej Chiary Dello Iacovo na ESC bym się obraziła.

W piątek obejrzeć mogliśmy Wer singt für Österreich?. Show mające na celu wybór kolejnego reprezentanta ubiegłorocznych gospodarzy ESC na pewno zaliczyć będziemy mogli… do najciekawszych w  tegorocznym sezonie selekcyjnym. Złożyło się na to bardzo wiele zarówno dobrych, jak i złych aspektów.

Pierwszą rzeczą która rzuciła się w oczy po odpaleniu transmisji, był… recykling po poprzedniej Eurowizji. Wykorzystano praktycznie wszystko co się dało. Nie tylko motyw muzyczny, grafikę, ale też… jedną z prowadzących! Jakby jeszcze stała scena w Wiener Stadthalle też by pewnie wykorzystali! Po raz kolejny zobaczyliśmy się w roli gospodarza show z Alice, będącą tym razem w zaawansowanej ciąży. W jury zasiadła między innymi Conchi, która z baby z brodą zaczęła się przekształcać w babę z wąsem.

Każda piosenka w austriackich selekcjach okraszona została porządnym występem – sprawiło to, że odbiór utworów był znacznie lepszy, niż w wersjach studyjnych.  Stety czy też niestety (zależy to do tego kto jaką muzykę trawi) zwyciężczynią okazała się niejaka Zoë.  Na Eurowizji zaśpiewa ona francuskojęzyczny utwór Loin d’ici. Drugie miejsce zajęła Elly V (która na scenie zaprezentowała coś co wyglądało na kopię występu Grety Salome, której znowu występ jest zaś kopią występu Monsa). Trzecie miejsce zajęła Bella Wagner, która rzucała się w oczy dość specyficznym uczesaniem, bądź jego brakiem.

Ogłaszanie austriackich wyników to była piękna komedia.  Najpierw jury konsekwentnie dawało dobrym piosenkom baaaardzo niskie noty. Kiedy nadeszła pora ogłoszania łączonych reultatów (wszyscy mieli nadzieję, że pójdzie to sprawnie), zaczęto od ogłoszenia pierwszej trójki, przy czym szybciutko poinformowano że Bella w superfinale udziału nie weźmie. No i się zaczęło. Przez pół godziny nadawca austriacki zwodził widzów. Już się wydawało że w tym momencie poznamy zwycięzcę! Jednak nie! Ale teraz to już na pewno… Cooo oni dopiero głosowanie rozpoczynają? Dwie superfinalistki też wyraźne nie wyglądały na zadowolone z powodu przeciągania części wynikowej. Co ciekawe, obie ubrane w białe suknie, podobnie uczesane, nawet włosy poprawiały w tych samych momentach, wyglądały jak bliźniacze uciekające panny młode. Jednak Zoë zachowywała się ciut infantylnie. Ciekawą więc będzie personą w Sztokholmie…

W sobotę przeżyliśmy zaś największe eurowizyjne nawarstwienie tego sezonu! Dania, Szwajcaria, Włochy, Finlandia, Szwecja, Litwa, Węgry, Estonia, Islandia, Ukraina, Izrael. Było co oglądać!

Wasza redaktora przekonała się na własnej skórze, że oglądanie dziesięciu show na raz nie jest nie wiadomo jak trudnym zadaniem (Izrael zostawiłaa sobie na deser). Oczywiście sprawnemu oglądaniu selekcji służą długie przerwy pomiędzy piosenkami.

Pierwszym krajem, którego śledzić mogliśmy w sobotę była Ukraina. Poziom drugiego półfinału był znacznie lepszy od tego pierwszego (pomijając oczywiście Jamalę i The Hardkiss). Jedną z najlepszych piosenek miały dziewczyny z NeAngely, a najbardziej oryginalny występ zafundowała nam grupa Japanda. Jedna rzecz tylko zastanowiła w czasie transmisji –czemu Andrij (vel Verka) ma zawsze taką zdegustowaną minę? Organizacja nie zmieniła się od zeszłego tygodnia, scena ciągle jest piękna, show ciągle jest przegadane…

Węgry przeprowadziły swój pierwszy półfinał A Dal. Sędziowie wyłonili bardzo dobrą trójkę finalistów: Petruska, Gergő Oláh, Kállay Saunders Band – każdy z nich zasługuje na wysoką pozycję w finale. Zespół Mushu, wybrany przez widzów, może sobie poradzić niestety trochę gorzej… Choć ciekawa i oryginalna z nich grupa.

Na Litwie wyeliminowano niestety kolejne rewelacyjne piosenki. To nie jest śmieszne, zwłaszcza że wciąż wszyscy tam rozpływają się nad Rutą Gagariną… Donny Montell traci zaś dość mocno poparcie telewidzów, nie wydaje się już tak mocnym kandydatem do zwycięstwa. Wszyscy jednak wiedzą że już lepszy Donny niż Ruta. Najciekawsze i najbardziej dopracowane show zaprezentowała Catrinah. Podrasowała ona swój zrzucany strój gladiatora. Efekt – rewelacyjny.

W Szwecji odbył się drugi półfinał Melodifestivalen. Charlotte Perrelli, która ze względu na duży kontrakt reklamowy nie mogła być współprowadzącą show, i tak wygrała wieczór. Nie tylko świetnie zaśpiewała w Interval Act-cie charytatywną piosenkę dla Div Schlagerowych w rytm  Atemlos durch die Nacht. W czasie kiedy Gina Dirwi samodzielnie pełniła funkcję prowadzącej, Charlotte siedziała za jej plecami i… ostentacyjnie wcinała popcorn!

O ile półfinał prezentował lepszy poziom muzyczny niż pierwsza tegoroczna odsłona MF, o tyle wyniki były zdecydowanie gorsze. Dlaczego David Lindgren z najsłabszą piosenką w swojej selekcyjnej karierze zdołał awansować bezpośrednio do finału, zostawiając w tyle same dobre utwory? Szczególnie żal Kristy Siegfrieds, która nie zdołała awansować nawet do Andry…

Krista przed występem zdążyła pojawić się jeszcze w fińskim Uuden Musiikin Kilpailu.  Później jednak wyruszyła do Szwecji. Roope Salminen jednak sam poradził sobie świetnie w roli prowadzącego. Do finału bez zaskoczenia awansował boski Mikael Saari, duet inspirujący się Danią’10: Annica Milán & Kimmo Blom oraz Cristal Snow. Kto pamięta Pana w szpilkach i czerwonym garniaku sprzed roku? TO ON! Trzeba przyznać że jego piosenka ma dość specyficzny tekst. Zacytuję fragment: ‘You look like Jesus but taste like sin’…

Niech Was też oczaruje Mikael…

https://www.youtube.com/watch?v=3_gTaDgx1f0

Islandia w Söngvakeppnin 2016 dość brutalnie wyeliminowała klimatyczny duet Erny Mist & Magnúsa Thorlaciusa. Niestety zrezygnowano z przyznawania dzikich kart. Szkoda, ponieważ albo duet, albo zeszłotygodniowe Kreisi powinno się znaleźć w finale. Nie od dziś jednak wiadome jest, że wyniki islandzkie są mocno nieprzewidywalne. W drugim półfinale wziął między innymi udział… jeden z pierwszych reprezentantów Islandii! Pálmi Gunnarsson wchodził w skład tria ICY, które pojawiło się na Eurowizji w 1986 roku. Niestety w trzydziestolecie eurowizyjnego startu nie udało mu się nawet awansować do finału islandzkich selekcji.

Z okazji jubileuszu eurowizyjnego Islandia wspomina swoich byłych reprezentantów. W sobotę wystąpili Pollapönk (ESC 2014) oraz Eyþór Ingi Gunnlaugsson (ESC 2013).

Izrael (selekcjonuje się w soboty i piątki, oglądać niestety da się tylko z powtórki) znowu przerzedził szeregi uczestników The Next Star. Niestety dość specyficzny dobór dueli sprawia, że albo średniacy przechodzą, albo genialni artyści przegrywają z innymi świetnymi. Co jednak można powiedzieć, to takie przypuszczenie, patrząc na tendencje w eliminacji, że piosenka Izraela na 95 % wykonana zostanie w języku hebrajskim.

Estonia także dołączyła do weekendowych maratonistów.  Eesti Laul to gratka dla miłośników alternatywnych i psychodelicznych klimatów. Selekcje te bardzo odstają muzycznie od pozostałych w całej Europie. Coś pięknego! Choć prawdziwy król psychodeli, Meisterjaan, pojawi się dopiero za tydzień, wraz z potencjalnym zwycięzcą Jüri Pootsmannem, jednak i tak pierwszy półfinał oglądało się z wielką przyjemnością. Najciekawszy występ zaprezentowali Cartoon feat. Kristel Aaslaid. Przez większą część występu… nie widzieliśmy żadnego z wykonawców! Za całe show robiła historyjka wyświetlana na ‘płachcie’. Niestety, postęp w tworzeniu wizualizacji już sprawia, że artyściu już nie muszą pojawiać się na scenie.

Z sobotnich wydarzeń do omówienia pozostały nam już tylko finały: duński i szwajcarski. Jak wybrały te dwa kraje?

Dania. Melodi Grand Prix. Poziom muzyczny jak zwykle słaby, scena jak zwykle przepiękna. To trzeba przyznać Duńczykom, że wraz z Włochami rozwalają europejski przemysł scenowy. Świetnie też znają się na realizacji show. Prawdziwa wizualna perełka. Ta gra świateł! Te ujęcia! Jak to już bywa, nawet najgorsza piosenka odpowiednio ‘opakowana’ – ‘brzmi’ lepiej. Pomimo więc niezbyt wysokich lotów utworów – duński finał oglądało się z niemałą przyjemnością.

Niestety, już po raz drugi z rzędu, zwyciężyła… najgorsza piosenka w stawce! Jak Duńczycy to robią? Nawet ze słabych potrafią wybrać źle? Nie wiemy, ale w Sztokholmie usłyszymy zespół  Lighthouse X z piosenką Soldiers of Love.

https://www.youtube.com/watch?v=ma1syL24BGI

W Danii gościem była… Loreen! Poprzednia szwedzka zwyciężczyni chyba wyrabia etat za tego ostatniego, bo ma pojawić się jeszcze przynajmniej na Islandii. A o Mansie ani widu ani słychu. Po zakończeniu show w transmisji pojawiła się także Charlotte Perrelli. Co ciekawe, po obu paniach wygrywali właśnie Duńczycy. W tym roku jednak na kolejne zwycięstwo tego kraju bym nie liczyła…

Szwajcaria zaś…  Szwajcaria zaprezentowała nam najnudniejsze show tego wieczoru. Występy niczym specjalnym się nie wyróżniały (z pominięciem jednorożca w jednym przypadku). Piosenki też do najlepszych nie należały. Niestety system wyboru piosenek do Die Entscheidungsshow, z pomieszanym wpływem różnych nadawców, nie zdaje egzaminu. Szczególnie platforma internetowa. W tym roku Wasz redaktorka zaryzykowała, i przesłuchała wszystkie zgłoszone propozycje. To. Był. Hardcore. Zapewne nie wielu innych śmiałków się na to odważyło. Niestety bardzo dobrych piosenek było tam jak na lekarstwo. Ale za to była kupa. Dosłownie.

Pomysł na system wyboru jest dobry, oryginalny i ciekawy. Niestety szwankuje jakość zgłaszanych propozycji. O ile jeszcze rok temu finał szwajcarski miał w miarę okej poziom, tak w tym roku było dość słabo.

Wykonawcy oprócz swoich konkursowych propozycji zaśpiewali także covery hitów. Zwyciężczyni, Rykka, zaśpiewała wpierw swoją piosenkę The last of our kind, a później Love me like you do. Utwór konkursowy jest inspirowany stylem Sii – tego typu utwory są dość modne w tegorocznych selekcjach, jest to jeden z główniejszych trendów zaraz obok płacht.

Ostatnim krajem selekcjonującym się w weekend była Łotwa. W Supernovej po raz kolejny królował bóbr. Tym razem zabawiał widzów podchwytliwą zabawą w kalambury (np. rysuje ziemniaka, ale twierdzi że to ziemniak nie jest).

Do półfinału (niestety) wreszcie udało się awansować Samancie Tinie. Dalej przeszedł również Markus Riva, nie ma on jednak w tym roku tak porywającego utworu jak ten poprzedni. Po ogłoszeniu wszystkich półfinalistów możemy być pewnie, że Justowi w wygranej nikt już raczej nie przeszkodzi…

Gruzja zaś ogłosiła, jaką piosenkę w Sztokholmie wykona grupa Nika Kocharov & Young Georgian Lolitaz. Będzie to Midnight Gold. Utwór jest świetny w kategorii rockowej, wydaje się być jednak całkowicie bez szans na Eurowizji.

Dziś dowiemy się, kto weźmie udział w polskich selekcjach. Are you excited?

Wasza HoSanna

 

Exit mobile version