Dlaczego państwa ugrofińskie mają najlepsze selekcje?

Witamy w kontynuacji cyklu „Co Ta Europa – czyli o selekcjach słów kilka”. Wasza Redaktorka „HoSanna”, czyli Aleksandra Wąsek, kolejny rok z rzędu przybliży Wam niuanse sezonu selekcyjnego. Ale nie tylko! Spróbuje także w swoich tekstach zastanowić się, co gwarantuje bądź nie eurowizyjny sukces, a także dlaczego Konkurs Piosenki Eurowizji jest takim fenomenem. Zapraszamy do lektury oraz dyskusji.

Let The Eurovision Season begin!

Już za chwilkę, już za momencik rozpocznie się sezon selekcyjny 2016/2017. Jak co roku fani Konkursu Piosenki Eurowizji zimę spędzą przed ekranami komputerów bądź telewizorów śledząc muzyczne zmagania wzdłuż, wszerz a także poza Europą.

Dlaczego kochamy sezon selekcyjny? Po pierwsze – to świetna dawka sportowych emocji w niesportowym wykonaniu. Muzyczne starcia potrafią ekscytować nie gorzej od meczów Ligi Mistrzów, a fani poszczególnych wykonawców czasami patrzą na siebie spod byka niczym kibice dwóch konkurujących ze sobą drużyn piłkarskich.

Drugi powód dla którego śledzimy selekcje jest niemniej ważny. Dzięki nim poznać możemy europejską muzykę. Muzykę która (zazwyczaj) nie jest grana powszechnie w radiach. Muzykę, która wykracza poza mainstreamowe gusta muzyczne. Poznajemy też wielu wykonawców, których kariery później śledzimy. Dzięki selekcjom możemy też zaznajomić się z kulturą innych krajów, osłuchiwać się z egzotycznymi dla nas językami czy też po prostu porównać zaplecze techniczno-telewizyjne poszczególnych nadawców narodowych.

Niestety – wszelkiego rodzaju programów selekcyjnych w sezonie jest tak dużo, że najczęściej przeciętny widz nie jest w stanie obejrzeć wszystkich możliwych transmisji. Wybór tego, co włączyć danego wieczoru bywa często trudny. Stawia się wtedy zazwyczaj na to, co uważa się za najlepsze.

Czego oczekujemy od dobrych selekcji? Przede wszystkim wartościowej, satysfakcjonującej nas muzyki. Rozrywki – chcemy aby show było ciekawe, jednocześnie zabawne i z klasą. Emocji. Dobrze wyprodukowanego widowiska.

Na kogo więc zwrócić uwagę w czasie eurowizyjnych superweekendów? Kto powinien zaspokoić powyższe kryteria?

Otóż niekoniecznie musi być to Szwecja. Kraj który zorganizował być może najlepszą Eurowizję w historii, ma coraz większy problem ze skompletowaniem selekcyjnej stawki, która nie składałaby się wyłącznie ze zlewających się w jedną całość muzycznych ‘’produktów’, trącących na przemian myszką bądź plagiatem. Melodifestivalen to ciągle najpopularniejsze selekcje w światku eurowizyjnym, trzeba jednak przyznać że swoją renomę opierają w ostatnich latach głównie na wyrobionej w przeszłości opinii fanów.

Skoro nie Szwecja, gdzie powinniśmy skierować nasze oczy w sezonie selekcyjnym? Skąd wzorce powinny czerpać kraje, które poszukują nowej, ciekawej metody wyboru reprezentanta? I dlaczego są to państwa… ugrofińskie?

Państwa ugrofińskie to Estonia, Finlandia oraz Węgry. Narody tych trzech krajów łączy wspólne pochodzenie (uralskie) oraz przynależność do tej samej grupy językowej. Ich mowy ojczyste (zdaniem autorki tego tekstu) są bardzo śpiewne, lecz też dość skomplikowane, czemu winne mogą być licznie występujące przypadki. Jednak język nie jest głównym powodem, dla którego powinniśmy oglądać selekcje akurat właśnie tych trzech krajów (choć może być dodatkową wartością tych programów).

Dlaczego Estonia, Finlandia i Węgry?

Fińskie Uuden Musiikin Kilpailu to bezdyskusyjnie jedno z najciekawszych wydarzeń przedeurowizyjnego sezonu. Humor, lekkość, dobre show, ale przede wszystkim duża różnorodność utworów oraz drzwi otwarte dla dosłownie każdego rodzaju muzyki sprawiają, że o drugie tak barwne selekcje ciężko.

O tym jak bardzo otwarte na gatunki muzyczne jest UMK świadczyć może kontrowersyjny udział i jeszcze bardziej kontrowersyjne zwycięstwo w 2015 roku grupy Pertti Kurikan Nimipäivät. Zazwyczaj omawiając ten przypadek zwraca się głównie uwagę na niepełnosprawność umysłową muzyków, na dalszy plan spychając fakt, jaką muzykę oni grają. Punku z prawdziwego zdarzenia, ze swoją surowością i ostrością, ze świecą szukać w jakichkolwiek innych eurowizyjnych selekcjach. Finowie wybierając na swoich reprezentantów PKN udowodnili nie tylko jak otwartym na problemy społeczne narodem są, ale także pokazali, że nie istnieje dla nich coś takiego jak ‘nieeurowizyjna muzyka’. I takie właśnie jest UMK – nieograniczone stereotypowym myśleniem o muzyce, jaka powinna trafiać na ulubiony konkurs Europejczyków.

Jeśli myślicie że zwariowana Krista Siegfrieds (ESC 2013) jest w Finlandii ewenementem, jesteście w błędzie. Pozytywnych wariatów nie trudno tam znaleźć. Co przyniosły nam zaledwie dwie ostatnie edycje UMK? Chociażby kąpiele w szampanie, bollywood, samochód na scenie, rzymskiego cesarza czy frywolną operę.

UMK w latach parzystych to prawdziwa gratka dla melomanów. Niestety co drugi rok przychodzi gorsza edycja fińskich selekcji. Jeśli schemat się powtórzy, w 2017 roku nie będziemy mogli się spodziewać zapierającej dech w piersiach stawki, jednak Finowie za swoje selekcje tak naprawdę nigdy nie mają powodów do wstydu. Nawet te teoretycznie słabsze lata przynoszą takie perełki jak We Should Be Through Mikaela Saariego (2013) czy Hold Your Colors w wykonaniu Solju (2015).

Jedną z ciekawszych rzeczy wyróżniających fińskie selekcje jest… jury. Co roku składa się ono z różnych grup społecznych. W tym roku byli to eksperci, muzycy, ludzie mediów, youtuberzy, fińscy Szwedzi, społeczność LGBT, członkowie parlamentu, robotnicy drogowi, dzieci oraz blogerzy. Taki podział, zamiast popularnego w Skandynawii głosowania regionalnego, sprawia, że ogłaszanie wyników staje się jeszcze bardziej wciągające niż zwykle. Można poświęcić chwilę zadumy nad kwestią, chociażby, dlaczego Mikael Saari poza ekspertami czy muzykami dostał 12 punktów od… robotników drogowych? I czy nie było to oczywiste, że dzieci najwyższą notę przyznały najsłodszej w stawce Saarze Aalto?

Sąsiedzkie Eesti Laul, jest ciut bardziej ‘monotonne’ muzycznie niż selekcje braci Finów, lecz Estonia pod tym względem również dość mocno wyróżnia się na tle reszty Europy. Co ciekawe – to właśnie te selekcje były pierwotnie inspiracją dla fińskiego UMK. Eesti Laul to przede wszystkim dobra odskocznia od wszechobecnej szlagieropopowizny, dla której nie ma w tym nie ma w tym bałtyckim kraju miejsca. Tu rządzi alternatywa! A u jej boku stoi psychodela. Nie dla każdego estońskie selekcje są lekkostrawne, lecz dla prawdziwego miłośnika muzyki to istna perełka. Niebanalna muzyka iść musi w parze z równie niebanalnym show. Chociażby w tym roku, technicznie występy prezentowały ten sam poziom, co te szwedzkie zarówno w czasie Melodifestivalen jak i już samej ESC. Czy wiecie chociażby, że eurowizyjny występ Ormianki Ivety Mukuchyan, a konkretnie fragment z hologramami, był uderzająco podobny do występu laureatki drugiego miejsca w Eesti Laul, Laury? A pomysł z wizualizacjami bezpośrednio na wykonawcy, wykorzystany w MF przez Wiktorię, w Estonii pojawił się aż dwa razy? To również Estończycy mają na swoim koncie najbardziej komputerowy występ tego sezonu selekcyjnego, opierający się głównie na wizualizacjach i w którym wykonawczyni (Kristel Aaslaid) śpiewając pojawiła się na scenie na… pół minuty.

Estonia odwagę i zamiłowanie do alternatywy posiada już od dawna. W końcu to oni już w 2010 roku wysłali na Eurowizję zespół Malcolm Lincoln. Piosenka Siren przepadła w półfinale. Gdyby pojawiła się na tegorocznym konkursie, zapewne wpasowałaby się w ostatnie trendy muzyczne. Estonia już wtedy przeskoczyła muzycznie konkurencję o kilka dobrych lat.

Zaangażowanie mieszkańców Estonii w swoje selekcje jest godne podziwu. Eesti Laul na rok kolejny przygotowywane są z niemalże rocznym wyprzedzeniem. Już wiosną tego roku zorganizowano specjalny 'obóz’ na którym powstawały piosenki na kolejną edycję preselekcji – podczas Tallin Music Week odbyła się Eesti Laul Akadeemia. Bilety na marcowy finał selekcji zaczęto sprzedawać już… w maju! Nie można się jednak dziwić – Estończycy kochają swoje selekcje, które są prawdziwym świętem dla muzyki tego bałtyckiego kraju.

Węgrzy serwują nam trochę mniej alternatywne selekcje, niż u językowi pobratymcy, jednak i A Dal jest programem, na którego warto rzucić okiem. Można tam znaleźć sporo lekkiego ‘nieszlagierowego’ popu, trochę dobrze wyprodukowanych cygańskich rytmów, czasem też trafi się smakowity kąsek cięższych brzmień. Zawsze kolorowe, oryginalne pomysły na występy sceniczne przykuwają i cieszą oko. A jurorskie głosowanie a’la ‘’Taniec z Gwiazdami’’, choć może nie zawsze do końca sprawiedliwie, jest bardzo interesujące.

Węgrzy też są odważnym eurowizyjnie narodem. To oni mają na swoim koncie najbardziej „hipsterską” eurowizyjną piosenkę, czyli Kedvedesem (2013). A Dal zwyciężały również utwory o poważnej tematyce, takiej jak przemoc domowa czy problem wojen na świecie. Tego typu kompozycji w stawce bywa u nich więcej. Na Węgrzech lubi się utwory, które nie skupiają się wyłącznie na szczęśliwej (bądź nie) miłości.

Co jeszcze sprawia, że selekcje ugrofińskie są tak ciekawe? Otóż – ograniczenia dla zagranicznych twórców. Na Węgrzech nie zgłosisz swojego utworu, jeśli nie jesteś obywatelem tego kraju. Podobnie do tej pory było w Estonii, choć od przyszłego roku ma to się zmienić. Nie musimy się jednak martwić, obostrzenia dla nierodzimych autorów będą, co uchroni miejscową estońską muzykę przed stłamszeniem. Z resztą, Finowie też w pewnym stopniu dopuszczają zagraniczne kompozycje, co i tak, chociażby w tym roku, nie przeszkodziło temu, aby fińskich autorów w stawce było ok. 80 %. Jeśli w stawce selekcji mało jest zagranicznych twórców, a w szczególności takich, którzy swoje utwory rozsyłają po całej Europie, oznacza to, że zmagania te są bardzo unikalne i ukierunkowane na muzykę, jaką faktycznie słucha się i tworzy w danym kraju. Co dalej oznacza, że my, widzowie z reszty Europy, poszerzyć możemy swoje muzyczno-kulturalne horyzonty.

Oczywiście Estonia, Finlandia i Węgry to nie jedyne państwa, z których można brać przykład i których selekcje naprawdę warto oglądać. Chociażby w regionie: niedawno Łotwa odnalazła swoją drogę do eurowizyjnego sukcesu dzięki bardzo zgrabnej i nowoczesnej Supernovej. Z kolei Norwegia zeszła z dobrej ścieżki, co szybko odbiło się na wynikach. Nie trudno było zauważyć że poziom muzyczny w Melodi Grand Prix w tym roku był porównywalnie niższy niż w latach ubiegłych. Odległa Ukraina w tegorocznym finale zgromadziła muzyczny creme de la creme, efekt – zasłużona wygrana w ESC.

Tu jednak należy postawić pytanie. Skoro państwa ugrofińskie mają tak dobre selekcje, dlaczego nie przekłada się to na wyniki? Czemu zwycięzca Eesti Laul ląduje na samym dnie półfinałowej tabeli? Czemu triumfator A Dal ginie w eurowizyjnym tłumie? Czemu laureatka pierwszego miejsca w UMK nie potrafi porwać do tańca reszty Europy? Pomimo tego, że cała trójka zasłużenie pokonała grono rewelacyjnych konkurentów w selekcjach, nie potrafiła przenieść magii swoich występów na eurowizyjną scenę. Szkoda! Pozostaje nam tylko życzyć państwom ugrofińskim, aby tak dobrze jak robią selekcje, tak dobrze robili eurowizyjne występy. Ponieważ oni to potrafią, ale chyba sami o tym w maju trochę zapominają.

Z państw ugrofińskich powinno się brać przykład. Selekcje tych państw powinno się oglądać. Pamiętajmy o tym przed nadchodzącym sezonem.

Niech rok 2017 będzie dla Was szczęśliwy,

Wasza HoSanna

Foto: yle.fi

Exit mobile version