Odcinek 4 – Gruzińska komedia i inne…
Rok 2015 rozpoczął się na dobre. Wreszcie. O nadchodzącej Eurowizji możemy już mówić – tegoroczna. Przy selekcjach też nam się wreszcie zgadza data. Bo przecież dobrze wiemy, że nowy rok dla przeciętnego eurowizjomaniaka zaczyna się już we wrześniu…
Nowy rok kalendarzowy przyniósł nam finał gruzińskich selekcji. Dosyć oryginalne to było show. Ale o tym później… Oprócz tego mieliśmy okazję śledzić kolejne odcinki maratonów: izraelskiego oraz cypryjskiego. Rozpoczął się również jeden zupełnie nowy – prosto z Litwy.
Idąc po kolej: w Izraelu jury (nieziemsko piękne i urocze) kontynuuje przesiew najlepszych wykonawców w ‘The Rising Star’. Niektóre ich wybory są dość kontrowersyjne, na przykład często do dalszych etapów awansują nie ci, którzy dobrze śpiewają według zachodnich norm. Częściej bardziej doceniani są ci zaciągający na ‘blisko-wschodnią’ normę. Najwidoczniej ten sposób śpiewania jest bliższy sercu izraelskiego artysty (w sumie nie ma się co dziwić). Przynajmniej możemy zaobserwować, że nie wszędzie na świecie króluje ten sam gust muzyczny, nawet w kwestii wokalu. Globalizacjo, przegrałaś tym razem.
Pewne niedociągnięcia w kwestii wyborów członkowie izraelskiego jury rekompensują nam jak zwykle swoim pociesznym zachowaniem. I w tej rundzie nie zabrakło: kłótni, uścisków, całusów… Tym razem jednak częściej ‘dobierali’ się do uczestników selekcji. Nikt jednak nie narzekał. Przepraszam bardzo, czy komuś przeszkadzałby buziak od Harela?
Jednak nie zabrakło pewnych problematycznych kwestii: selekcje ma szansę wygrać raper lub… kobieta w zaawansowanej ciąży! O ile opcja numer jeden zakończyłaby się rzadkim na ESC eksperymentem muzycznym, o tyle opcja numer dwa… wiem że ta kobieta ma rewelacyjny głos, ale czy ktoś jeszcze o tym pomyślał że ta kobieta ma na wiosnę rodzić?
Mniejsza z tym. Dorzucam Wam zdjęcie dwóch izraelskich słodziaków (żeby nie było że jestem gołosłowna), prowadzącego Assi Azara oraz jurora Mookiego.
Należy nadmienić, że Assi Azar oraz oczywiście Harel Skaat to zdeklarowani geje. Okazuje się że Izrael to całkiem nieźle otwarty na kwestie LGBT kraj. Nie wszędzie taka obsada popularnego show byłaby możliwa…
Na Cyprze, w programie Eurovision Song Project, dotarliśmy do etapu półfinałów. Dotarło do niego 20 uczestników. Dosyć oryginalny to etap, półfinały są dwa, przez oba muszą przejść wszyscy wokaliści,każdy z nich zmniejsza stawkę o około połowię, ostatecznie przez sito przedostać się ma sześciu wokalistów, w jednym wykonawcy zaśpiewali piosenki z którymi walczą o eurowizję, w tym drugim zaś… zmierzą się ze starymi eurowizyjnymi hitami! Przyznacie że z lekka to szalone. Smaczku dodaje fakt że oba półfinały zostały już nagrane.Wiecie co to oznacza? Finaliści są już znani…
Drugi półfinał może być szczególnie ‘ciekawy’. Krótkie fragmenty starych eurowizyjnych hitów kandydaci na reprezentantów Cypru śpiewali już w czasie castingów. I uwierzcie mi – praktycznie nie dało się tego słuchać.
Patrząc na piosenki zgłoszone do selekcji, poziom nie jest najgorszy. Niestety nie najlepszej jakości stream sprawia, że odbiór piosenek nie jest tak dobry jaki mógłby być. Najlepszy moim zdaniem utwór to ‘One Thing I Should Have Done’ w wykonaniu Giannisa Karagiannisa. Przepiękna piosenka, stylistycznie przypomina trochę tą eurowizyjną cypryjską z 2004 r. Ta tegoroczna ma szansę powtórzyć sukces tej sprzed ponad dekady.
https://www.youtube.com/watch?v=3RAcOih6aEo
Język angielski u jurorów z każdym kolejnym odcinkiem osiągał coraz wyższy poziom. Chyba się troszkę podszkolili. To miłe, że program ten ma dla pewnych osobników również znaczenie edukacyjne.
W półfinale do grona jury dołączył nie kto inny jak… sam Christer Björkman! Tak Proszę Państwa. W końcu ten pokręcony cypryjski format wzorowany jest (!) na wszelakimi cnotami płynącym Melodifestivalen (nie wiem jak Wy ale ja tu podobieństw nie dostrzegam). Wielki Przyjaciel Narodu Cypryjskiego odwiedził swoich współbratymców aby pomóc im w wyselekcjonowaniu najlepszych piosenek. No i przy okazji skradł całe show. Mimo tego, że jego słodko-gorzkie wypowiedzi w stylu ‘Bardzo mi się podobało, ALE…’ po pewnym czasie stały się mocno irytujące, to jego kłótnia z uczestniczką o to czy jej kiecka pasuje do utworu czy nie była zdecydowanie najlepszym wydarzeniem tego trwającego trzy godziny show (drugim ciekawym wydarzeniem była przerwa na wiadomości). Nie można mu jednak odmówić racji. No heloł? Balowa kiecka do piosenki disco? Już pomijając fakt że utwór ma typowy tekst z serii ‘peace&love’. Nawet jeśli ma się pseudonim Eva Diva to są pewne granice pomieszania z poplątaniem… Dla chętnych zapraszam do zapoznania się z występem który wzbudził aż tak wiele emocji.
Niestety ogłaszanie wyników pierwszego półfinału było tak pozbawione emocji, że ciężko było momentami wywnioskować, kto (z wywołanej pary) otrzymał awans. No bo skąd mamy się niby domyśleć, jeśli jurorzy po grecku nawijają, a uczestnicy równo zachowują niewzruszone kamienne twarze? Gdzie radość, smutek, łzy szczęścia/radości? Zero dramaturgii. Zero. Dla nieznających greckiego może to być naprawdę problematyczne. Już przemilczmy brak jakiejkolwiek tablicy z wynikami.
Teraz przenosimy się w naszej felietonowej podróży na tereny geograficznie nam najbliższe. Litwa. Kraj szczerze ciekawy. Mam do niego spory sentyment. Fakt, że ich piosenki na ESC cechują się dziwną stylistyką oraz nie należą do ulubieńców eurowizjomaniaków, wynika z tego że Litwini mają trochę inne upodobania muzyczne od przeciętnego Europejczyka (temat ‘antyglobalizacji’ był już w tym felietonie poruszony). Jest to na swój sposób piękne, że różnorodność muzyczna w Europie ciągle ma się dobrze.
Format litewskich selekcji Eurovizjos może niejednego przyprawić o ból głowy. Szczególnie dokuczliwy był rok temu, kiedy to producenci na bieżąco ustalali przebieg (i chyba sami pogubili się we własnym dziele). Działy się cuda. Zmiana ilości odcinków w trakcie? Jakiś problem? Często nawet tego samego dnia nie było wiadomo jak zakończy się dane show. Przekręty i matactwa nawet się trafiły. Aż dwóch uczestników przyłapano na gorącym uczynku. Bałagan jakich mało. W tym roku zaczyna to już na szczęście mieć ręce i nogi. Chociaż… po tym jak puścili drugi odcinek zamiast pierwszego, stwierdzam, że w tym kraju mnie już kompletnie nic nie zdziwi…
Ciekawą formą jest odrębna selekcja wokalisty i piosenki, przy czym to drugie przez dłuższy czas jest najzwyczajniej w świecie wybierane drogą internatową. W stosunku do zeszłego roku postanowiona znacząco skrócić ilość odcinków, w których wokaliści śpiewają piosenki inne niż te przygotowane na ESC. Z dobrym skutkiem moim zdaniem. Aktualnie możemy szybko, w ciągu dwóch tygodni (a nie czterech czy więcej), zapoznać się z umiejętnościami wokalnymi wszystkich uczestników, a następnie usłyszeć jak radzą sobie wyselekcjonowanymi przez telewizję LRT piosenkami. Co tydzień wymieniają się utworami, przy czym z każdym następnym tygodniem mamy coraz mniej piosenek oraz wykonawców. Sprawa się jednak komplikuje, ponieważ doszliśmy do momentu w którym mamy nadwyżkę piosenek względem wokalistów. Świadomy zabieg czy niedopatrzenie ze strony producentów? Przekonamy się za tydzień co oni kombinują.
Odcinki nagrywane są z wyprzedzeniem, często kilkutygodniowym. Skutkuje to tym, że nagrywani są również uczestnicy którzy po drodze zostają wyeliminowani. Nikt się jednak tym nie przejmuje, a ‘nadwyżkowe’ nagrania pokazuje się często w formie Interval Actu. Drugi ciekawy skutek to taki, że jeszcze przed publikacją odcinka znamy wyniki głosowania jury krajowego. Niby to tylko 1/8 ostatecznych wyników, ale jakoś niespodziankę i tak zepsuje… Pozostałe ¾ to głosowanie jury zagranicznego (tradycyjne, cotygodniowe łączenie przez skype), a reszta przypada w udziale telewidzom. W tym miejscu pojawia się kolejna ciekawostka. Widzowie mogą głosować od początku programu, a rezultat jest na bieżąco pokazywany. Co w tym śmiesznego? Ano to, że często już na samym początku prowadzenie obejmują wykonawcy, którzy śpiewają na przykład gdzieś pod koniec i wcale nie ustępują tym którzy występy mają już za sobą. Skoro tablica punktowa nie zmienia się praktycznie przez całe show, sens śpiewania czegokolwiek wydaje się znikomy.
W tym roku po raz kolejny swoich sił próbują uczestnicy, którzy w poprzednim Eurovizjos zajęli kluczowe miejsca. Mia, Vaudas Baumila oraz Monika Linkyte zdążyli zgromadzić sobie już pewne grona fanów. Ja osobiście kibicuję najmocniej tej ostatniej. Niemniej jednak przedstawiciele świeżej krwi też radzą sobie nieźle. Najlepsze wrażenie do tej pory zrobili Edgaras Lubys oraz Milita Daikerytė. Najgrosze ‘wyjce’ zdążyły się już na szczęście z selekcjami pożegnać. No, prawie wszystkie, jednak mam nadzieję że śpiewająca niczym żaba (i wyglądająca wcale nie lepiej) Liepa Mondeikaitė pożegna się jak najszybciej z selekcjami.
A jak stoi sytuacja z piosenkami? Bywa lepiej i gorzej. W porównaniu do innych krajów Litwa wypada średnio (nie ma się co dziwić skoro w stawce roi się od odrzutów, jedna piosenka między innymi mołdawskich przedbiegów nie przeszła…), jednak poziom jest ciut lepszy niż rok temu. Są nawet dwie piosenki które mają szansę na potencjalny eurowizyjny sukces: ‘This Time’ oraz ‘Not Perfect’. Co bardzo cieszy, właśnie te dwie piosenki dominują w głosowaniu internetowym. Oby tak dalej, Litwo.
Litwni specyficzny mają nie tylko gust muzyczny, ale i wyczucie mody. O ile zazwyczaj ich stroje można uznać po prostu za interesujące, o tyle w jednym z tegorocznych odcinków najzwyczajniej w świecie przegięli. Niedźwiedzie futra, prześwitujące kiecki oraz na dokładkę TO.
Ten kto miał okazję widzieć drugi odcinek Euovizjos 2015 zapewne zrewidował swoje stylistyczne poglądy.
Zdecydowanie najsłabszą stroną litewskich selekcji (pomijając kwestie wszechobecnego zamętu) są prowadzący i członkowie jury. Jakiekolwiek próby porównania do tego co mamy na przykład w Izraeleu, są bezsensowne. Męska średnia wieku 50+. Jak się domyślacie nie są to mężczyźni z tych co ‘są jak wino…’ (dobrze że choć paru uczestników selekcji to nam rekompensuje).Charyzmą też nie grzeszą. Pan Prowadzący jeszcze gorszy, zarówno w kwestii wyglądu jak i zachowania. Wszystko to jednak dałoby się przeżyć gdyby nie jedna persona… Pani Prowadząca. W dalszych wywodach będzie wspominana jako PP. Tak więc PP prowadzi te selekcje drugi rok pod rząd. Nie wiem co jej się stało, ale najprawdopodobniej PP przeszła szkolenie jak zirytować człowieka w pięć sekund. Następnym krokiem będzie prawdopodobnie walka o tytuł Miss Sztuczności. Wszechobecne są minki w stylu ‘Jestema taaaaaka zaskoczona’ albo ‘Sztuczny uśmiech numer 167348 na zawołanie’. Niewiele brakło aby jej miejsce zajęła… Beata Tyszkiewicz! Nieee, nie nasz polska diva, a jej litewska imienniczka, oczywiście odpowiednio młodszą. Założę się jednak, że byłaby ona miliony razy lepszą prowadzącą niż PP… Tak więc nie dość że w Eurovizjios mamy kiepską obsadę osobową, to jeszcze producenci prawdopodobnie doznali pewnej pomroczności przy dobieraniu efektów dźwiękowych w trakcie ogłaszania wyników. Czym innym wytłumaczyć pomysł na użycie podkładu, który składa się naprzemiennie z jęków oraz dźwięków przypominających… puszczanie bąków? Niech ich wreszcie ktoś uświadomi że to jest niesmaczne.
Maratony Was męczą? Uszy do góry, są jeszcze krótsze dystanse! Niektóre nawet bardzo krótkie… Gruzja albowiem najprawdopodobniej pobiła rekord na najkrótsze selekcje… Nie pierwszy ‘chwalebny’ to rekord w historii tego kraju… W 2012 uzbierali do selekcji AŻ 12 zgłoszeń. Efekt był jaki był… ‘Ajm e dżoker…’.
Te słynne selekcje oglądał Aleksander:
‘Ogółem to pamiętam, jak oglądałem pre gruzińskie w 2012r. – wtedy traumę przeżyłem. Tosz to było straszne. Przyjęli piosenki wszystkie, które im zgłoszone (albo tam kilka odrzucili). Poziom był tak straszny, że… „mój kochany” I’m Joker chyba był w gronie tych lepszych utworów.’
Niestety osobiście tegorocznego gruzińskiego finału nie widziałam. Mam nadzieję na zrozumienie dla mojej osoby w związku z tym. No wiecie, obowiązki uczelniane i tak dalej… Godzina 14.00 w środku tygodnia to nie jest moment w którym wolny czas sypie się jak z rękawa. Z pomocą przyszli mi jednak czytelnicy, którzy opowiedzieli nam co się działo w trakcie finału.
Kamil: Preselekcje, których w sumie nie było. Rozpoczęły się z opóźnieniem. Pani prowadząca wyglądała jak kobieta zza lady, która sprzedaje bułki i nagle dostała propozycje poprowadzenia „na szybko” preselekcji. Wszystko rozpoczęło się od przedstawiania artystów, wraz z 15 sekundowymi urywkami z występów, które już widzieliśmy jakiś czas temu. Po tym wszystkim, zaczęło się odliczenie. Nagle na ekranie pojawia się Emmelie de Forest i przez (UWAGA!) skype, podaje swoje noty. 5 dla Niny. Następnie pojawia się 2 kolesi, których nie znam. Mówią po angielsku. Drugi z nich, przekazuje 5 pkt Ninie. Na koniec widzimy nikogo innego, jak Thomasa G:Sona, który swoje 5 pkt także przekazuje Ninie. W podsumowaniu Nina zajmuje pierwsze miejsce, z dorobkiem 21 punktów. Nagle pojawia się kolejna kobieta, odciągnięta od wklepywania faktur i ogłasza „Nina wygrałaś”. Spada konfetti, Nina otrzymuje nagrodę w ramce, leci jej występ z nagrań wcześniejszych i… koniec preselekcji, których w sumie nie było.
Aleksander: Na preselekcje miałem się pojawić 20 minut po rozpoczęciu. Tak też się stało, a preselekcje miały trwać jeszcze kolejne tyle. Jak się potem okazało 20-minutowe preselekcje skończyły się zwycięstwem Niny i jej „Warrior” podczas gdy ja trafiłem na jej zwycięski występ. Nie wiem po co robić takie preselekcje. Poziom naprawdę niski, ale i tak wyższy niż te w 2012r. Gruzja póki co ląduje u mnie na ostatnim miejscu w moim rankingu. Szkoda, że jeden z moich (ostatnio już nie) ulubionych krajów wysyła takie słabe utwory jak w 2012 i 2014. Nie ma Sopho – Gruzja słaba. I niestety Warrior nie porwał mnie. Gruzjo, błagam cię nie idź tą drogą! Gruzja póki co ląduje u mnie na ostatnim miejscu w moim rankingu. Może pomajstrują trochę i będzie to chociaż trochę lepsze.
Piotr: Preselekcje gruzińskie zapisały się w mojej pamięci jako jedne z najdziwniejszych jakie kiedykolwiek widziałem. Do tych dziwności zaliczyć mogę ich długość. Ponieważ trwały niecałe 20 minut. Program oczywiście rozpoczął się z pewnym poślizgiem, kiedy to jakaś para redaktorów, siedząca przy nabałaganionym stoliku zaprosiła wszystkich do obejrzenia krajowego finału. W całym tym czasie antenowym organizatorzy zdążyli zmieścić: prezentacje uczestników (razem z rozmową z nimi), 5 recapów, głosowanie jury międzynarodowego (min. Ems z lasu czy Thomasa G:sona, którzy swoje głosy podawali na skypie) oraz ogłoszenie zwycięzcy. Wszystko to działa się w tak zawrotnym tempie, że ledwo nadążałem za tym, co się dzieję na ekranie mojego monitora . Dla przykładu tablica z pełnym głosowaniem jury międzynarodowego na ekranie widoczna była przez niecałe 3 sekundy. A zaraz po głosowaniu jurorów, ogłoszony został zwycięzca, a raczej zwyciężczyni – Nina Sublati, która w głosowaniu jurorskim zdobyła 4 najwyższe noty, łącznie uzyskując 21 punktów. Wszystko, to zostało podane do wiadomości w odstępie jednej minuty. Najdziwniejsze jest to, że w czasie głosowania nie pokazano żadnego występu w całości. Na tej przywilej, dopiero po ogłoszeniu jej jako zwycięzcy, liczyć mogła tylko Nina. Pokazano wtedy, naturalnie, występ wcześniej już nagrany. Oczywiście kolejną rzeczą, która mnie zadziwiła, było to, że sponsorem preselekcji była firma produkująca wódkę, oczywiście, jeżeli wszystko dokładnie zrozumiałem. Całe te preselekcje uznaję zatem za miłą(!) ciekawostkę i intrygujące odstępstwo od wielogodzinnych preselekcji, jakie miały miejsce na przykład w Albanii, Białorusi czy na Malcie.
Myślę że swojej strony nie muszę zbyt dużo dodawać. Wynik kompletnie niezaskakujący, całkiem w sumie niezły. Ogólnie piosenki z tych selekcji uszu zbytnio nie wykręcały (z jednym wyjątkiem). Czy Ninie uda się zatrzeć złe wrażenie po zeszłorocznej gruzińskiej katastrofie? Trzymam za to mocno kciuki. Tak a prosos, Nina to bardzo popularne eurowizyjne imię w ostatnim czasie, dobrze myślę?
Tak się złożyło że Malta i Gruzja wybrały piosenki o takim samym tytule. Zapowiada się więc prawdziwa wojna wojowniczek…
Następny odcinek felietonu za dwa tygodnie. Do gry wchodzą Węgry, Islandia oraz wreszcie zobaczymy finał selekcji szwajcarskich. Wchodzimy w tereny na których wysoki poziom jest standardem. Robimy milowy krok to przodu względem tego z czym przyszło nam zmierzać się do tej pory. W rejony muzyczne o których bez żadnego naciągania możemy powiedzieć że są one na bardzo wysokim poziomie. Brzmi ekscytująco, prawda?
Wasza Hosanna
Ps. Tydzień temu ciekawą notkę o selekcjach białoruskich wysłał mi Emil, jednak przez moje niedopatrzenie nie znalazła się ona w felietonie. Przepraszam bardzo za zaistniałą sytuację i publikuję wspomnianą wypowiedź:
‘Ah ta Białoruś… Organizacyjnie było całkiem dobrze 9o niebo lepiej niż w np. 2013 roku) – ładna choć wtórna scena, solidne wizualizacje, prezentacja piosenek sprawna, grafiki i wizytówki niezłe 😉 Choć nie rozumiem czemu gośćmi specjalnymi byli wykonawcy wyeliminowani podczas castingów… Ale mniejsza – typowa logika Białorusi. Poziom muzyczny … eh tu już gorzej. Dwie świetne piosenki (Uzari, Gunesh), kilka średniaków i dalej już tragedia. Na szczęście niespodziewanie wygrali jedni z moich faworytów – rewelacyjni Uzari i Maimuna, którą znam od dłuższego czasu. Fajna, energiczna piosenka – kto by się spodziewał, że znów pokocham Białoruś? Zdecydowanie lepsze od zespołu Rybaka – byłem pewien, jak każdy, że Milki wygrają. Na szczęście tak się nie stało – Rybakowi wyszłą jedynie jego baśniowa piosenka z 2009 roku i tym razem nie powróciła iskra jego talentu – utwór był tandetny, z potencjałem ale nijaki. Nie najgorszy ale bardzo słaby. Same Milki wystąpiły tak sobie, udowodniły że nie mają w sobie ani trochę charyzmy. A wokalnie wpasowały się w ogólną tendencję – marnych wokali. Cieszy mnie wygrana duetu Uzari & Maimuna – świetny wokal, świetne skrzypce, świetny utwór. Same selekcje całkiem okej ale przy wyłączonych głośnikach.’