Specjalnie dla Eurowizja,org Marcin Mroziński (ESC 2010) przygotował subiektywną relację z „London Eurovision Party”! Zapraszamy do lektury.
Wbrew wcześniejszym obawom, to może być wyjątkowo ekscytująca Eurowizja. Na scenie londyńskiego klubu Cafe de Paris spotkali się niemal wszyscy faworyci tegorocznej stawki. Do pełni szczęścia brakowało tylko Szwecji i niestety Polski. Zebrani bardzo licznie fani eurowizyjni nie mogli się zdecydować, kto jest właściwie ich faworytem. Pełne emocji, energii i niesamowitych głosów występy sprawiły, że niektórym kompletnie zmieniły się ich prywatne rankingi. Ogromnie pozytywnym zaskoczeniem na scenie były występy Malty, Grecji, Norwegii oraz Portugalii. Nie zawiodły również wokalistki z Austrii, Hiszpanii oraz Wielkiej Brytanii. Niestety bez większego echa na scenie zaprezentowali się wokaliści z Armenii, Ukrainy, Czarnogóry, Szwajcarii, Łotwy, San Marino oraz, co dziwne, Rumunii.
Jak zwykle największą burzą oklasków przyjęta została Conchita Wurst, która zaśpiewała brawurowo, a schodząc po schodach przy okazji odsłaniła swoje nogi. “Rise like a phoenix” zabrzmiało po mistrzowsku. Zdecydowanie umocniła swoją pozycję w gronie faworytów, a co lepsze okazała się niesamowitą osobą, pełną ciepła, dobrej energii i cierpliwości. Publiczność nie dała jej szybko zejść ze sceny i Conchita zaśpiewała “My heart will go on” na bis. Została do końca imprezy, bawiąc się i umacniając kontakty z innymi uczestnikami eurowizyjnych zmagań.
Ruth Lorenzo, czyli londyńska Hiszpanka, została przyjęta u siebie bardzo gorąco. W stylu ckliwych filmików prezentujących artystów z X Factor’a, w którym notabene zajęła 5. miejsce w Wielkiej Brytanii, opowiedziała swoją historię o tym, jak słuchała w dzieciństwie nagrań operowych śpiewaczek i zawsze marzyła o zrobieniu kariery. Zaczęła od “Nessun Dorma”, gdzie pokazała wszystkie operowe możliwości swojego głosu. I trudno byłoby zaprzeczyć temu, że faktycznie ma niesamowity głos, natomiast jej utwór “Dancing in the rain” niestety do mnie nie przemawia i, choć fani eurowizyjni byli zachwyceni, to niestety wciąż nie zmieniło to mojej opinii na temat tej piosenki. Prywatnie to przesympatyczna osoba, która wie, czego chce.
Wszyscy oczekiwali oczywiście, jak zaprezentuje się reprezentantka Wielkiej Brytanii – Molly. Najbardziej jej występu wyczekiwałem chyba ja, gdyż jest to moja zdecydowana faworytka w tym roku. I nie zawiodła, co lepsze, utwór brzmi świetnie w wersji na żywo, Molly ma unikatową barwę głosu, charyzmę i niesamowitą energię. “Children of the universe” jest moim numerem 1 i tytuł został obroniony, mimo pełnej czaru i profesjonalizmu, depczącej po piętach, Conchity.
Największe zaskoczenia wieczoru, to niesamowite wykonanie “Quedete conmigo” przez reprezentantkę Portugalii – Suzy. Ta dziewczyna ma głos! Szkoda, że jej eurowizyjny utwór tego nie pokazuje. Maltańskie wykonanie na żywo utworu “Coming home” ma tyle energii i pasji, że ciężko tego nie docenić. Zdecydowanie niedoceniani, mogą okazać się czarnym koniem roku 2014. Grecja – to co się działo na widowni można jedynie nazwać szaaaaałem. Niesamowity występ “Rise up” oraz genialny mix zwycięskich eurowizyjnych utworów sprawia, że Grecja, do tej pory przeze mnie niezauważana, wskakuje do mojego TOP 10. Norwegia to kolejna niespodzianka. “Człowiek antyeurowizja”, jak to niektórzy go nazywają, potrafi zaczarować publiczność głosem, a jego utwór nabiera magii.
Kolejne występy niestety nie zrobiły zbyt dużego wrażenia na widowni, jak również i na mnie. Mój dotychczasowy faworyt reprezentujący Czarnogórę, okazał się dość nudny. Wykonuje utwór świetnie, co nie zmienia faktu, że bez mocnej prezentacji utworu, może niestety przepaść. Ukrainka ma zadatki na potwornie gwiazdorzącą divę, ma świetny głos, niestety ani utwór, ani jej osobowość nie wywołały płomiennych owacji. Aram MP3 nie został tym razem wygwizdany, co miało miejsce w Amsterdamie, ale nie przyjęto go też wyjątkowo ciepło. Na jego okrzyk “A jak wy się nazywacie?” nie zareagowała nawet jedna osoba, przez co trochę się zmieszał. Gdyby nie szeptano, że to on jest pretendentem do wygranej, to chyba nawet nie zauważyłbym, że wystąpił. Nie umiem zdecydować, co myślę o Szwajcarii. Chyba muszę zobaczyć ich eurowizyjny występ, żeby określić, czy to mnie zachwyca, czy kompletnie przechodzi bez echa. Jak na razie nie mam opinii, co jest chyba gorsze niż negatywna opinia, bo może to oznaczać, że będzie to moja przerwa na herbatę. Zdecydowanie taką przerwą będzie dla mnie “Cake to bake”. Nie chcę się nawet wypowiadać na ten temat, bo to był najgorszy występ wieczoru, więc lepiej napiszę o Rumunii, która zawiodła po całości. Paula wyjątkowo była nie w formie – nie wyciągająła tych kosmicznych dzwięków, do których nas przyzwyczaiła. Ovi choć bardzo sympatyczny, też nie zrobił na mnie wrażenia na scenie. Valentina Moneta zaśpiewała wszystkie swoje eurowizyjne utwory i niestety trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że tegoroczny utwór jest najgorszym ze wszystkich, które do tej pory wykonywała. Szkoda, bo to jej trzecia szansa, która niestety może być zmarnowana.
Eurowizyjni goście specjalni byli przyjęci bardzo ciepło. Nie spodziewałem się aż tak miłego przyjęcia z ich strony, w końcu już 4 lata mijają od czasu mojej Eurowizji. Ale miło było widzieć, że ludzie wciąż pamiętają tekst “Legendy”, wciąż podchodzą mówiąc, że powinienem był trafić do finału i wciąż mój utwór budzi emocje.
Impreza ma szanse przebić popularnością Eurovision in Concert, jeśli w przyszłym roku zostanie zorganizowana w tym samym miejscu, gdyż klub Cafe de Paris wyjątkowo świetnie się prezentował, organizacja eventu była na najwyższym poziomie, zarówno jak i nagłośnienie, a co ważne, dano szansę artystom na zaprezentowanie nie tylko eurowizyjnego utworu, ale również pokazanie ich osobowości, muzycznych upodobań, co zostało docenione przez widownię.
Niestety zabrakło Polskich reprezentantów, co nie zostało zbyt dobrze przyjęte, natomiast to tylko i wyłącznie ze szkodą dla nas, bo impreza była wspaniałą szansą na to, by pokazać, że Polska nie podda się bez walki. Koncert okazał sie wielkim sukcesem i cieszę się, że mogłem być jego częścią i choć w niewielkim stopniu reprezentować Polskę w Londynie.
Autor relacji: Marcin Mroziński
Nagrania amatorskie znalezione na YouTube, zdjęcie: M. Mroziński