Co z tą Eurowizją? Co z tymi selekcjami? Nie trudno zauważyć, że piosenki szykowane pod największe w Europie wydarzenie muzyczne brzmią coraz bardziej miałko i nijako. Wina radia? Otóż nie! Problemem wydaje się być bardzo niewinna z pozoru aplikacja, bez której mało który internauta wyobraża sobie teraz życie.
Czemu Spotify może mieć tak zły wpływ na samą Eurowizję? Nie można przede wszystkim bagatelizować jego wpływu na cały światowy przemysł muzyczny. Coraz częściej muzyka popularna skłania się w stronę coraz większego ugrzecznienia brzmienia. Powinna ona przede wszystkim przyjemnie pobrzękiwać w tle. Idealnie, aby załapać się na playlisty streamingowego giganta, które znane są z tego, że wszystkie piosenki tam zawarte zlewają się dźwiękowo.
Sam efekt radia i co za tym idzie „piosenki-radiówki” był obserwowany na Eurowizji od wielu lat. Przy czym trzeba stwierdzić, że prawdziwe „radiówki”, dla których szeroko drzwi w 2010 roku otworzyła Niemka Lena, wyróżniały się jednak pewną „hitowością”. Do radia przebić się mógł przecież tylko przebój. Czasami bywały to utwory do bólu wtórne, niekiedy bardzo „plastikowe”, wywoływały jednak zawsze jakieś emocje, a słuchacza zachęcały chociażby do „potupania nóżką”.
Piosenka spotifajowa nie musi być jednak hitem, nie musi wchodzić do głowy, nie musi być przez słuchacza zanucona po jednorazowym przesłuchaniu. Musi przede wszystkim być porządnie wyprodukowana – sama melodia może być nijaka, bez charakterystycznych, łapiących ucho elementów, nawet są one często zbędne. Mogą one słuchacza przecież wybić z nastroju w jaki wprowadziła go dana playlista.
Trend obserwowany w światowej muzyce nie mógł przejść bez echa w kontekście eurowizyjnych selekcji. To, co w tym momencie dzieje się przede wszystkim w rejonie morza Bałtyckiego przeraża. Łotwa i Estonia „pochwalić” się mogą brakiem jakichkolwiek kompetytywnych utworów w stawce (w przypadku Estonii warto jednak zwrócić uwagę na dwa wyjątki w zalewie nijakości, które traktowane są raczej w kategoriach muzycznych ciekawostek czy „psychodeli” – Parmumäng oraz Wo Sind Die Katzen?). Z roku na rok coraz bardziej nijaką muzykę prezentują także Szwecja czy Norwegia. W tym roku bardzo przeciętny poziom prezentują Czechy. Utworów w tych selekcjach słucha się bez zażenowania, jednak też bez żadnej głębszej refleksji. Może jedynie pojawia się taka, że wszystko brzmi na jedno muzyczne kopyto. Efekt ten jest w mniejszym stopniu obserwowany w krajach, w których serwis Spotify nie jest jeszcze aż tak popularny, głównie w krajach bałkańskich.
Czemu selekcje idą w tak złym kierunku? W końcu Eurowizję cały czas wygrywają Indywidualności przez duże I. Jamali, Salvadorowi czy nawet Netcie tak daleko do spotifajowej grzeczności. Czemu, zapytacie, nadawcy tego nie widzą i brną w to dalej? Jest to zastanawiające. Myślę, że wiązać to można z faktem, że zupełnie innymi kryteriami ocenia się utwory, gdy mamy za zadanie wybrać ten który powinien reprezentować nasz kraj niż po prostu ten najlepszy. Przyjmuje się inne kryteria, nierzadko mocno się rozmijające.
Z drugiej jednak strony – jury, w przeciwieństwie do eurowizyjnych widzów, w czasie konkursu bardzo się radiowo-spotifajowym brzmieniem zachwyca. Stąd wysokie punktacje bez pokrycia w drugim głosowaniu np. dla zeszłorocznej Austrii i Szwecji. Czy to dlatego, że branża już jest tak mocno spotifajowością przesiąknięta? Czy w tym kierunku pójdą wkrótce gusty muzyczne przeciętnego zjadacza popkultury? Jest to na pewno zjawisko warte obserwacji oraz refleksji.