Półfinały i finał Konkursu Eurowizji to nieco ponad 8 godzin produkcji telewizyjnej. Poprzedzają je miesiące przygotowań. Nie tylko przygotowań artystów, ale i oprawy całego koncertu. A wszystko po to, by na te kilka chwil w roku przenieść się do magicznego świata Eurowizji.
Oglądając Konkurs Eurowizji, najczęściej zwraca się uwagę na – co zrozumiałe – wykonawców biorących w nim udział. Komentarze skupiają się głównie na ich poziomie artystycznym, profesjonalizmie wykonania lub sprawiedliwości ocen wystawionych przez jury i widzów z Europy. Nie tak często natomiast zwraca się uwagę na realizacyjną stronę tego przedsięwzięcia. Jednak czy konkurs robiłby takie samo wrażenie bez sprawnej realizacji i zaawansowanych technologii?
Na początku cofnijmy się w czasie. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można stwierdzić, że pierwsze konkursy Eurowizji były siermiężne. Nie te możliwości techniczne, nie to tempo, nie ten rozmach, co dzisiaj. Ranga konkursu i jego popularność rosła z jego wiekiem. Do udziału w konkursie zgłaszały się kolejne państwa, a zatem – rosła jego widownia. Ta przed telewizorami i ta oglądająca występy artystów na żywo. W końcu konkurs przeniósł się z sal koncertowych do hal widowiskowych… z rocznym epizodem na irlandzkim hipodromie.
Ekrany
Konkurs, aby iść z duchem czasu, zmienia się i pozostaje aktualny dla swojego czasu. Rewolucji nie należy się jednak po nim spodziewać. Zmiany, które w nim zachodzą mają charakter ewolucyjny. Na przestrzeni ostatnich lat, jedną z zauważalnych zmian realizacyjnych stało się stopniowe zastępowanie wieloelementowej scenografii – ekranami: plazmowymi, a następnie ledowymi. Dzięki nim zyskano możliwość stworzenia osobnego i odpowiedniego klimatu dla każdej piosenki.
Swój marsz po dominację na eurowizyjnej scenie ekrany rozpoczęły na początku lat dwutysięcznych, by w Grecji w 2006 roku zdominować ją. Od tej pory, w zasadzie jedynymi elementami scenograficznymi pojawiającymi się na scenie były sprzęty i przedmioty przywiezione przez wykonawców.
Szczytowym momentem zastosowania ekranów był 2009 rok i konkurs w Moskwie. Scena zaprojektowana przez amerykańskiego projektanta Johna Casey’a była większa niż którakolwiek wcześniej. W porównaniu z małymi scenami z Helsinek i (trochę większą) z Belgradu, przyćmiewa je swoim rozmiarem. Zaprojektowana w stylu współczesnej rosyjskiej awangardy, składała się z wielu elementów, w tym ruchomych, które w zależności można było dokładać lub zabierać. Wielkość ekranów, uwzględniając elementy stałe i ruchome, wynosiła ok. 2000 metrów kwadratowych. To powierzchnia ok. 60 średniej wielkości kawalerek. Nie każdy wie, że do budowy sceny wykorzystano prawie 30% wszystkich ekranów LED, które w tamtym czasie wyprodukowano na całym świecie!
Czegoś równie wielkiego nie zbudowano nigdy więcej w trakcie realizacji kolejnych finałów. I wygląda na to, że nie należy się tego spodziewać także w kolejnych latach. Po rosyjskim konkursie, którego rozmach organizacyjny kosztował ok. 40 milionów euro, EBU naszła refleksja dotycząca wielkości konkursu. Podjęto decyzję, aby nie tylko nie rozrastała się baza kosztowa konkursu, ale także stał się on tańszy w produkcji. W związku z tym Norwedzy, którzy po zwycięstwie Alexandra Rybaka stali się organizatorami konkursu w 2010 roku, zaczęli poszukiwać korzystnej cenowo innowacji. Zdecydowano się na zastąpienie ekranów ledowych ścianą złożoną z tysięcy punktów świetlnych, które zostały ze sobą zsynchronizowane.
Pomimo niezłego wrażenia, jaki zrobiła ta innowacja, w kolejnym roku nie kontynuowano tego kierunku. W 2011 roku powrócono do, jak na tamten czas mogło się wydawać, nieśmiertelnych ekranów LED. Tym razem, w nieco skromniejszej wersji, ponieważ ekrany w Niemczech miały „jedynie” 1080 metrów kwadratowych powierzchni. Podobnie wyglądało to w 2012 roku. Scena zaprojektowana przez Floriana Wiedera (projektował też scenę w Dusseldorfie), mieściła w sobie ponad 1300 metrów kwadratowych ekranów ledowych.
Technologia LED stała się technologią wystarczalną i zadawalającą. Jej niemalże nieograniczone możliwości były ograniczone jedynie wyobraźnią jej projektantów. Aż przyszedł rok 2012. Wygrana Loreen oznaczała, że kolejny konkurs zostanie zorganizowany przez Szwedów. Szwecja, jako kraj mający zwykle zasadniczy udział w produkcji koncertów, postanowiła, że w 2013 zaskoczy. Ola Melzig, dyrektor techniczny Konkursu Eurowizji, na swoim blogu napisał: „ From the very first day, we implemented a pixel ban in this production.” Co więcej, złożył także samokrytykę zauważając, że to międzyinnymi on i jego ekipa odpowiadają za stworzenie „ledowego potwora”, który jest obecnie używany w niemal każdej produkcji na całym świecie. Co jego zdaniem było złego w ekranie ledowym? Jedno – piksele, które widać było w tle śpiewających artystów.
Zamiast kolejnego ekranu ledowego, wybór padł na mapping. Scena została zaprojektowana tak, aby w jej głównej części znalazło się 350 metrów kwadratowych trójwymiarowej powierzchni do mapowania animacji. Do uzyskania tego efektu wykorzystano 48 projektorów firmy Barco. 28 spośród nich stanowiły największe projektory, jakie kiedykolwiek powstały. Aby uzyskać efekt jednolitej animacji, wszystkie projektory zostały połączone w sieć. Mapowane animacje okazało się wyraziste i płynne. Co więcej, nawet przy dużych zbliżeniach, faktycznie nie widać było pikseli, z którymi Ola Melzig postanowił walczyć. Walkę zatem może uznać za wygraną.
Trzeba przyznać, że Szwedom udało się w tegorocznym konkursie wygenerować nową jakość tła. Czy ta technologia przyjmie się w kolejnych konkursach? Czy Duńczycy postanowią powrócić do technologii LED? A może w Kopenhadze zostaniemy jeszcze czymś innym zaskoczeni? Przekonamy się już wkrótce.
Źródło: Eurovision.tv, RT.com, En.trend.az, M-m-pr.com
Fotografia: ESCtoday.com
Autorem artykułu jest Jakub Obara, kandydat na redaktora portalu Eurowizja.org