jaCo nie tak zrobili Włosi? Jakim cudem Belgii cudem udało się jednak odnieść sukces? Dlaczego późny przyjazd Sobrala do Kijowa mógł faktycznie przyczynić się do jego zwycięstwa? Podsumowanie minionego ESC przez redaktorkę HoSannę, która nie tylko przeanalizuje tegoroczne wyniki, ale też sama rozliczy się z własnych „grzeszków” w przewidywaniach.
Konkurs Piosenki Eurowizji 2017 już dawno za nami. Chyba wszyscy już zdążyli się przyzwyczaić do myśli, że tegoroczną edycję wygrała Portugalia co oznacza, że za rok Eurowizyjna Rodzina spotyka się w Lizbonie. Nie było to jednak oczywiste zwycięstwo. Przecież jeszcze na tydzień przed finałem 62. Konkursu Piosenki Eurowizji w Kijowie nikt o zdrowych zmysłach by nie przyznał, że to właśnie Salvador Sobral w tym roku pokona wszystkich konkurentów. Ba! Wręcz on ich wręcz zmiażdżył!
Przyznaję, że portugalskie Amar Pelos Dois było moim osobistym faworytem. Co ciekawe, wiele osób wyśmiewało mój „hipsterski gust”. Nie oznacza to jednak, że zakładałam że Portugalczyk Konkurs wygra. Byłam wielką zwolenniczką przewidywanego zwycięstwa Włocha, Francesco Gabbaniego. Pomyliłam się, jednak nie ja sama. Co poszło nie tak?
Przyczyny włoskiej porażki
Mówiło się, że jeśli Włoch nie wygra Eurowizji, to podobnie jak w przypadku Sergeya Lazareva czy tria Il Volo za porażkę winę ponosić będą jurorzy. Było to jednak mało prawdopodobne ze względu na fakt, że mimo wszystko Occidentali’s Karma o kilka poziomów ambitności przeskakiwała zarówno You Are The Only One czy Grande Amore. Faktycznie, jury oceniło Włocha niżej niż widzowie, ale nie były to na tyle drastyczne różnice, aby zaniżyć jego wynik – u widzów Gabbani był 6, u jury 7, ostatecznie pozostała z nim szóstka. W obu głosowaniach został tak samo doceniony, a można także powiedzieć, że wręcz niedoceniony.
Co więc zawiniło, że ta skoczna i wesoła, a jednocześnie mądra i głęboka piosenka, jaką była Zachodnia Karma nie dobiła nawet do top 5?
Można powiedzieć, że najbardziej zaszkodzić mogła… włoska pewność siebie. Ekipa odpowiedzialna za eurowizyjny występ tego kraju zwycięstwo wzięła za pewniaka. Niestety pomylili Eurowizję z Sanremo. W tym drugim festiwalu liczy się całokształt. Nie tylko ten jeden finałowy występ, ale też wszystkie pozostałe Seraty oraz dotychczasowy dorobek artystyczny wykonawcy. Na Eurowizji aby przemówić do widza ma się tylko 3 minuty.
Włosi pozwolili sobie na show bez odpowiedniej dynamiki – pojawienie się goryla pozbawione było efektu zaskoczenia, zaś garnitur Gabbaniego zbytnio nie pasował do występu i krępował jego ruchy. Tak naprawdę był to strój dla kogoś kto już wygrał, nie dla tego, kto o zwycięstwo dopiero walczy. Chórki z taśmy (które swoją drogą są wbrew regułom Eurowizji i to wcale nie jest fajne i chwalebne, że na takie odchylenia zaczyna się pozwalać) też nie polepszyły jakości odbioru. Koniec końców włoski występ nie zachwycił, choć mógł.
Inną sprawą jest fakt, że nikt nie przyłożył się zbytnio do promocji przekazu piosenki. Przeciętny widz z występu zapamiętać mógł tylko „kicz i goryla”. Zrozumiałym powinno być, że nie każdy oglądający Eurowizję zna język włoski. A raczej powinno się powiedzieć, posługujących się tą mową jest (zwłaszcza wśród głosujących) stosunkowo bardzo mało. Jak więc mieli oni zrozumieć tekst, który bardzo trafnie akcentuje, że człowiek tak naprawdę nie jest niczym więcej niż tańczącą nagą małpą? Prędzej mogli potraktować Occidentali’s Karma w kategorii Gangnam Style. Oczywiście – znaczenie piosenki powinni wyjaśnić komenatorzy, niestety większość z nich nie zawraca sobie takimi rzeczami głowy. Czy jednak nie dało się w jakiś sposób przekonać komentujących o potrzebie wyjaśnienia znaczenia tekstu tej piosenki? Chociażby odpowiednio skierowaną promocję? Czy nie dało się również rozpromować utworu wraz z przesłaniem w mediach poza granicami włoskimi? Zawinił brak funduszy czy lenistwo?
Na niekorzyść Gabbaniego zadziałało także bardziej kiczowate towarzystwo, niż powszechnie się zakładało. Z wieszczonej balladowizji nic nie wyszło, wolniejsze utwory w finale można było policzyć na palcach jednej ręki, a występy raziły po oczach wszystkimi kolorami tęczy. Dosłownie. Na tym tle barwne i radosne Włochy dość słabo się wyróżnały.
Portugalskie (nie)zaskoczenie
Bezkonkurencyjny okazał się być Portugalczyk Salvador Sobral. Kochany jak i nienawidzony przez eurowizjomaniaków – zarówno za konkursową propozycję jak i za specyficzny styl bycia. Tatar wśród burgerów – jak sam siebie ocenił na tle eurowizyjnej konkurencji. Magiczny klimat starego Hollywoodu jego propozycji oraz wspomniany już niedostatek ballad sprawiły, że Amar Pelos Dois stało się pierwszą w eurowizyjnej historii zwycięską portugalską piosenką, przy okazji zbierając rekordową liczbę 758 punktów.
Dla mnie osobiście Sobral jest drugim z rzędu rewelacyjnym zwycięzcą. Uważam, że on wraz z Jamalą wnoszą dobrą jakościowo muzykę do eurowizyjnego mikroświatka. Niestety, brak w ich utworach cenionych przez wielu hitowości oraz radiowości. Pewnie taki właśnie utwór wygra kolejną edycję, póki co można się jednak nacieszyć innymi niż zwykle zdobywcami eurowizyjnego Grand Prix.
Sobral na eurowizyjny event przybył późno, zobaczył i zwyciężył. Czy zadziałało to na jego korzyść? Mogło mu to pomóc!
Artyści eurowizyjni, nim wystąpią w półfinale oraz, jeśli boska Eini da, później w finale muszą przetrwać niezliczone ilości prób, wywiadów czy koncertów promocyjnych. Nie dziwić się więc można, że większość z nich jest najzwyczajniej w świecie przemęczona i nie jest w stanie dać z siebie 100 % w czasie samego Konkursu. Plus dochodzą takie czynniki jak niesforna klimatyzacja (która bardzo mocno w tym roku dawała popalić w Centrum Prasowym) i nagle nawet wybitni wokaliści nie mogą zaśpiewać tak jak potrafią oraz, oczywiście, tak jak powinni. Czy zwrócliście uwagę na fakt, że w tym roku wyjątkowo dużo było zachrypniętych głosów, fałszów i nietrafionych wokaliz?
Rozliczenie z przewidywań
W moich tekstach przedeurowizyjnych pozwalałam sobie na pewne przewidywania i przypuszczenia. Część z nich się sprawdziło, część z nich stety bądź niestety nie.
Udało mi się wywróżyć porażkę zrevampowanych propozycji – uwielbiane przez fanów propozycje: szwajcarskie Apollo oraz estońska Verona nie zdołały awansować do finału, a francuskie Requiem nie dobiło się do top 10. Można więc śmielej postawić tezę, że nawet teoretycznie delikatne zmiany w utworach mogą się okazać zabójcze dla wyniku.
Systemy selekcji typu talent show, o których napisałam że są coraz skuteczniejszą metodą wyboru reprezentanta nie poradziły sobie w tym roku zbyt dobrze – ich zwycięzcy zakończyli rywalizację między 18 (Armenia) a 25 (Niemcy) miejscem w finale. Za to byli uczestnicy talent show to już inna sprawa. Do tej grupy należy chociażby tegoroczny bohater, czyli Salvador Sobral.
Co bardzo przykre – bardzo źle poradzili sobie także reprezentanci krajów, które miały w tym roku najlepsze muzycznie i organizacyjnie selekcje. Wymienić tu należy chociażby Finlandię, Łotwę, Ukrainę oraz oczywiście wspomnianą już Estonię. Serce fana pęka, gdy wie jak pilnie dany kraj przygotowywuje się do ESC, jak wybitne propozycje odpadły w przedbiegach, a jak ostatecznie źle się to wszystko kończy. Postawmy znicz nad zgliszczem jakości selekcyjnej [*].
Wyniki które zaskoczyły
Macedonka Jana Burčeska pomimo bycia jedną z faworytek bez większego dla fanów zaskoczenia nie zdołała awansować do finału. Dobrego wokalu się ot tak znikąd nie weźmie, choć trzeba przyznać że występ jak na standardy macedońskie byl naprawdę udanym. Zaskoczyła jednak Belgijka Blanche, której mocna propozycja City Lights została bardzo słabo wykonana (wokalistce można śmiało nadać tytuł Najbardziej Przerażonej Uczestniczki Eurowizji w Historii Konkursu) zdołała się jednak wybronić samą muzyką i uplasować aż na czwartej pozycji.
Ostateczne top 3 minionego ESC nie przyśniłoby się wcześniej nawet najstarszym i najbardziej zagorzałym fanom Eurowizji. Portugalia, Bułgaria i Mołdawia nigdy nie kojarzyły się z wybitnym rezultatami. Po tym, co zaprezentowały na scenie w Kijowie te trzy kraje podium dla nich jak najbardziej się należało.
Od zera do bohatera. Tak można określić wyniki chorwacki oraz austriacki. Jacques Houdek oraz Nathan Trent byli mocnymi pretendentami do pozostania w półfinale. Jednak już po pierwszych próbach awans tych Panów zaczął się jawić jako bardziej niż oczywisty. Pomimo tego, że Austriak nie został doceniony przez widzów w finale, jego występ i tak zaliczyć można jako jeden z najlepszych tamtego sobotniego wieczoru. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku czeka nas jak najwięcej tego typu pozytywnych niespodzianek – piosenki niestrawne bądź usypiająco nudne staną się dla widzów przyjemnością dzięki zgrabnemu oprawieniu ich w obrazek, a jak najmniej dobrych piosenek zostanie pogrążonych przez kolące w oczy show.
Tymczasem zaczynamy już żyć w świecie pierwszej kiedykolwiek Eurowizji w Lizbonie. Przed nami kolejny rok przewidywań i dyskusji, radości i rozczarowań. I tym my fani Eurowizji żyjemy!
Wasza HoSanna
Zdjęcie główne: Michael Campanella/Getty Images Europe