[FELIETON] Czy rock, metal i reggae w ogóle mają szanse na Eurowizji?

waylon

Thomas Hanses/Eurovision.tv

O Konkursie Piosenki Eurowizji często pisze się w kontekście lansowania muzyki popularnej. Od kilku lat wzrasta liczba radiówek w stawce. Jedne z nich są lepsze, drugie gorsze. Nie da się jednak ukryć, że coraz więcej piosenek z Eurowizji trafia do rozgłośni radiowych i świetnie radzi sobie na listach przebojów. W Polsce od kilku dni można usłyszeć tegoroczną propozycję Benjamina Ingrosso, który bronił barw Szwecji. Czy rock, metal i reggae w ogóle mają szanse na Eurowizji?

Owszem, w konkursie od pewnego czasu przeważają radiówki. Jednocześnie jednak przybyło piosenek niesztampowych. Przypomnijmy chociażby zwycięski utwór Jamali z 2016 roku i ubiegłorocznego Salvadora Sobrala. Czy wyobrażacie sobie, że jedziecie samochodem, a tu 1944 wybrzmiewa w eterze? Amar pelos dois również nie kojarzy się z muzyką lansowaną przez Radio Zet, RMF FM czy Eskę.

Na Eurowizji przybywa radiówek, co staje się korzystne dla krajów, które wysyłają utwory niewpisujące się w ten schemat. Spójrzmy na wysokie miejsce tegorocznej Estonii. Elina Neczajewa uplasowała się na wysokim 8. miejscu, choć wykonała utwór operowy w języku włoskim. Mogłoby się wydawać, że przeciętny Europejczyk na co dzień nie słucha muzyki klasycznej. Mimo tego oryginalny utwór z ciekawą oprawą sceniczną został doceniony zarówno przez jurorów, jak i widzów.

Im więcej radiówek, tym lepiej powodzi się wykonawcom innych gatunków muzycznych. Zyskują oni świetne, jednolite tło, na którym zdecydowanie się wyróżniają. Przez lata mówiło się, że rock, metal i reggae to nie są gatunki muzyczne na Eurowizję. Widzowie kochają to, co miałkie i nijakie. Nie do końca jest to prawdą. Co ciekawe, w tym roku to jurorzy napompowali kilka komercyjnych baloników, które przez widzów zostały przekłute z głośnym hukiem. Przypomnijmy, że Benjamin Ingrosso u jury znajdował się tuż za Austriakiem, Cesarem Sampsonem. Nie najgorsze miejsce u jurorów zajmowała też Jessica Mauboy, Australijka miała typową radiówkę i często nie trafiała w dźwięki, ale mimo to profesjonaliści z niektórych krajów widzieli ją w top 10 konkursu. To właśnie widzowie zmienili bieg wydarzeń. Jessica Mauboy była ostatnia w ich rankingu, wkrótce po niej został wyczytany Benjamin Ingroso, który uzyskał łącznie zaledwie 21 punktów w televotingu przy 253 od jurorów. Cesar Sampson z Austrii również nie przypadł widzom do gustu, zebrał 71 punktów, podczas gdy u jury był numerem jeden z dorobkiem 271 punktów.

Gdyby to jury decydowało o wynikach, w finale zabrakłoby Węgier. Grupa AWS specjalizująca się w metalu zdobyła sympatię widzów. Warto jednak nadmienić, że w 2016 roku jurorzy bardzo polubili metalowy utwór z Czarnogóry, grupa Highway otarła się o finał. Dwa lata temu w sobotnim finale wystąpił rockowy zespół Minus One. W maju br. Waylon z Holandii z piosenką utrzymaną w klimacie rocka i country również bez problemu awansował do ostatecznej rozgrywki. Warto przypomnieć, iż grupa Lordi z Finlandii w 2006 roku sięgnęła po Grand Prix Eurowizji, choć podczas głosowania szła łeb w łeb z Dimą Bilanem. Rosjanin z utworem Never Let You Go stanowił całkowite przeciwieństwo „potworów” ze Skandynawii.

Owszem, rock i metal mają nieco trudniej na Eurowizji niż pop. Rumunia pierwszy raz od lat nie wysłała kiczu. Grupa The Humans wykonała rockową balladę, która z powodzeniem mogłaby okupować radiowe listy przebojów. Ostatecznie jednak przepadła w półfinale i tym samym zakończyła dobrą passę Rumunii na Eurowizji. To pierwszy historyczny brak awansu tego kraju. Max Jason Mai w 2012 roku reprezentował Słowację. Ostatecznie musiał zadowolić się 18. miejscem w półfinale. Jego mocna, rockowa propozycja nie spotkała się z uznaniem. Stevan Faddy (Czarnogóra 2007) również podzielił jego los. Jego 23. miejsce z pewnością nie ucieszyło rodaków. Nie oznacza to jednak, że należy zaprzestać wysyłania rockowych i metalowych utworów. Klucz do sukcesu stanowi brak konkurencji. Grupa Lordi nie miała innych hard rockowych zespołów na drodze do zwycięstwa. Waylon, The Humans i AWS wystąpili w tym samym półfinale. Grupa z Węgier postawiła na mocne uderzenie i tym samym wyróżniła się na tle konkurencji. Z kolei The Humans i Waylon zaprezentowali rock skrojony na miarę stacji radiowych. Przejść mogła tylko jedna tego typu piosenka. Podobne zjawisko można było zaobserwować w tegorocznym I półfinale Eurowizji. Eugent Bushpepa reprezentujący Albanię musiał stawić czoła grupie Zibbz ze Szwajcarii. W obydwu przypadkach mieliśmy do czynienia z rockowymi propozycjami, które spokojnie mogłyby wybrzmieć w radiu. Zbyt wiele je łączyło. Układ sił okazał się korzystniejszy dla Eugenta.

Poza tym niezwykle ważny jest też sam występ. Czarnogóra słynie z tego, iż psuje stagingi. Piosenka dobra, wpada w ucho, ale wykonanie nie zachwyca. Słowacja również nie zaprezentowała swojej piosenki w atrakcyjny dla widza sposób. Brak awansu tych krajów nie powinien zatem dziwić. To nie wina rocka tylko nieprzemyślanego występu. Nieprawdą jest, że Europa nie lubi reggae. Tegoroczna Macedonia miała świetną piosenkę, która szybko wpadała w ucho. Niestety wokalistka Eye Cue fałszowała, jej strój wołał o pomstę do nieba, a występ sprawiał wrażenie chaotycznego.

Pewne gatunki zawsze będą miały ciężej niż pop, ale przy braku podobnych utworów w stawce mogą się pozytywnie wyróżnić i ostatecznie uplasować na wysokim miejscu, vide Estonia. W wielkim finale nie było więcej operowych ballad. Rockowych piosenek natomiast nie brakowało. Waylon, AWS i Eugent walczyli o głosy tej samej grupy odbiorców. Ostatecznie to Albania dotarła najwyżej i uplasowała się na 11. pozycji. Tak naprawdę klucz do sukcesu polega na tym, aby wysłać coś zupełnie innego niż pozostałe kraje, stworzyć do tego ciekawą oprawę sceniczną i wybrzmieć w miarę czysto. Nieważne, czy będzie to rock, metal, reggae, pop, opera czy rap. Trzeba postawić na wysoką jakość.

Źródło fotografii: Thomas Hanses/Eurovision.tv

Exit mobile version