[FELIETON] Kraje byłej Jugosławii przed Eurowizją 2018. Słabe przewidywania, stopniowe zniechęcenie, niepewny rezultat

Jugosławia już dawno rozpadła się na szereg państw, a teraz w tych państwach rozpada się popularność Eurowizji. Wszystko przez słabe wyniki i brak pomysłu, jak to zmienić… Czy w tym roku państwa ex-YU mają szansę na sukces? 

W jugosłowiańskiej bajce eurowizyjnej występują (w kolejności narodzin) Słowenia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Macedonia, Czarnogóra, Serbia i Kosowo. To ostatnie państwo, z racji niepełnego uznania na arenie międzynarodowej wciąż musi pukać (a wręcz dobijać się) do wrót Eurowizji, ale nadal te drzwi pozostają zamknięte. W tym roku w bajce nie występuje najbiedniejsza (lub najgorzej zarządzana) Bośnia i Hercegowina, kiedyś eurowizyjny tygrys i pewniak do awansu z niezwykle ciekawymi utworami i bardzo profesjonalnym przygotowaniem. Kraj nie rywalizuje już od 2013 roku i gdyby nie wymuszony (przez ekipę wykonawców-reprezentantów) powrót na Eurowizję w 2016, statystyki awansu do finału wynosiłyby 100%.

Z bałkańskiej układanki mamy więc pięć kawałków i pięć utworów. Żaden nie ma szans na zwycięstwo, tak przynajmniej twierdzą bukmacherzy, u których w notowaniu najwyżej (ale i tak nisko) znajduje się Macedonia, jako 29. kraj w kolejności szans na zwycięstwo (ale wyżej np. od Polski). Chorwacja jest 32., Serbia 37., Czarnogóra 40., a Słowenia 42., czyli przedostatnia. W typowaniach półfinałowych jedynie Serbia łapie się do top10 w swoim półfinale, ale stawia się ją na dziesiątej pozycji, gdzie jedenasta jest Rumunia, a dwunaste są Węgry, kraje, które znacznie częściej przechodzą do finału. Generalnie jest więc źle. Można by powiedzieć, że notowania na tym etapie są nieistotne, jednak w krajach byłej Jugosławii zwraca się na nie baczną uwagę, a media często informują o aktualnych pozycjach w zakładach. Niestety nie wpływa to pozytywnie na chęć oglądania Eurowizji, skoro dany reprezentant może ponieść tam porażkę.

Uroczyste powitanie Mariji Serifovic, zwyciężczyni Eurowizji 2007, w Belgradzie (Serbia)

To, że Macedonia jest najwyżej notowana spośród krajów ex-YU powinno być dla tego małego bałkańskiego kraju powodem do dumy. Chociaż nadal kłócą się z Grekami (a teraz też i między sobą) o nazwę dla swojego państwa, mają coraz większy problem z Albańczykami, a na Eurowizji co roku przepadają w półfinałach, Macedończycy wciąż mają wolę walki i starają się wypaść jak najlepiej, kombinując przy tym w bardzo różny sposób. Utarło się przekonanie, że delegacja z tego kraju, nawet jeśli ma stosunkowo dobrą piosenkę to i tak zawali występ sceniczny i skończy gdzieś w połowie listy niezakwalifikowanych do finału. Doskonałym tego przykładem była Jana Burcheska w Kijowie, której utwór Dance Alone naprawdę mógł się podobać i mógł być znacznie wyżej oceniony, gdyby nie nudna prezentacja na scenie. Próbowano ratować to ujawnieniem ciąży, a nawet spontanicznymi (tylko dla widza) oświadczynami. Niestety nie wypaliło.

W tym roku kraj ponownie wybrał wewnętrznie, do konkursu zgłoszono ponad 250 piosenek, jednak jedynie mały procent z tego stanowiły utwory napisane przez rodzimych kompozytorów. Z nieoficjalnych informacji wiem, że prawie wszystkie piosenki były odrzutami z innych preselekcji, a najczęściej ich jakość była tak fatalna, że wyłączano je w połowie. Wygrał zespół Eye Cue, popularna formacja z utalentowanym kompozytorem Borisem i wokalistką Mariją, która musi nadal udowadniać swój talent wokalny, bo występy na żywo wychodzą jej bardzo różnie. Ich utwór Lost and found spodobał się wielu fanom, chociaż mieszanka różnych rodzajów muzyki w jednym 3-minutowym ciągu może przyprawiać o zawrót głowy. Typowania wobec tej piosenki są jednak bardzo ostrożne, bo wszyscy liczą na to, że Macedonia zaliczy kolejnego flopa scenicznego. Nadawca publiczny zapewnia, że nic takiego się nie stanie. W programie Stisni Play w piątkowy wieczór podano, że większość ustawień technicznych względem występu Eye Cue ma leżeć po stronie Portugalczyków i producentów Eurowizji, a Macedończycy nie będą się specjalnie wtrącać. Ruchy sceniczne będą podobne jak w teledysku, a Mariję wzmocnić mają wokalnie trzy chórzystki – utalentowane, młode i ładne. Jeśli wierzyć zapewnieniom, zrobione będzie wszystko, co można, by nie wypaść źle. Niestety pech chciał, że Macedonia trafiła do tego silniejszego półfinału, a zdaniem niektórych dziennikarzy z tego kraju, w grupie nie ma kto głosować na Eye Cue. Jest Albania, ale z nią to bywa różnie, zresztą w półfinale występuje urodzona w Albanii Eleni Foureira z Cypru, co przy odpowiednim nagłośnieniu jej pochodzenia (a mediom albańskim nic nie umknie) może dać 12 punktów od widzów. Jest Bułgaria, ale tutaj też nie ma gwarancji na jakiekolwiek noty od widzów. Jest co prawda Chorwacja z b. Jugosławii, ale daleko…No i jest Grecja, ale po ostatnich wydarzeniach politycznych związanych z debatą o nazwę kraju ze stolicą w Skopje, o wsparciu widzów greckich Eye Cue może zapomnieć…Reszta państw to loteria. Awans do finału byłby dla Macedonii powodem do dumy, radości i dowodem na to, że warto się starać. Miejsce zajęte w finale byłoby już zupełnie nieistotne, ale jeśli Lost and found faktycznie zdobyłoby awans, to znaczy, że spodobało się całej Europie (bo punktami z regionu niewiele się ugra) i może być to szansa na solidną lokatę w sobotniej części konkursu.

Chorwaci mają ochotę na trzeci z rzędu awans, a ubiegłoroczny sukces bardzo poprawił ich nastroje. Nie liczyło się nawet to, że zajęli wysokie miejsce u widzów, a fatalne u jurorów, ale że Jacques Houdek był jedynym uczestnikiem z byłej Jugosławii, który zakwalifikował się do finału i utarł nosa konkurencji. Co prawda jurorzy z innych państw ex-YU dość mocno zgnoili My Friend dając małe punkty lub wcale, ale koniec końców liczy się końcowy efekt. W tym roku wybrano wewnętrznie Frankę Batelić, chociaż był pomysł preselekcji narodowych, ale upadł ze względu na finanse. Piosenka Crazy jest ciekawa i oryginalna, choć często pojawiają się porównania do Alicii Keys. Chorwaci liczyli na znacznie lepsze opinie od tych, które zdobyli, jednak nie tracą nadziei na sukces, a takowym będzie kolejny awans do finału. Podobnie jak Macedonia, Chorwacja również startuje w pierwszym półfinale i może mieć problemy z awansem na co wskazują bukmacherzy. Wszystko zależy od występu scenicznego i tego, czy Franka zdoła zachwycić Europę, bo z punktów regionalnych uciuła niewiele. Przeciwnicy tej reprezentantki złośliwie komentują, że miejsce w stawce Eurowizji załatwił jej partner – znany chorwacki piłkarz. Ponieważ media bałkańskie uwielbiają skandale, to właśnie ten temat często pojawia się w różnych artykułach i nie jest to zbyt dobry PR dla wokalistki.

Serbia w tym roku powróciła do organizacji preselekcji narodowych, reaktywowano Beoviziję i wybrano utwór oparty na muzyce etnicznej, wykonywany przez bardzo dobrych wokalistów kierowanych przez niezwykle popularnego kompozytora Sanję Ilicia. Jego dotychczasowa działalność ceniona jest nie tylko w kraju ale i w regionie, traktowany jest jako profesjonalista, który w bardzo udany sposób promuje muzykę tradycyjną, jednak po zwycięstwie w Beoviziji nasiliły się plotki, że jego zwycięstwo było pewne już na długo przed finałem, głównie ze względu na powiązania z innymi ważnymi pracownikami telewizji RTS oraz funkcji, jaką sprawuje w wytwórni płytowej wchodzącej w skład nadawcy publicznego. Do tego doszedł konflikt z wiecznie przegrywającą preselekcje Mają Nikolić, która oskarżyła Balkanikę o śpiewanie z playbacku i wykonywanie utworu, który był już wcześniej prezentowany publicznie podczas festiwalu w Guczy. Wszystkie te zarzuty odparto, ale niesmak pozostał, zresztą panuje przekonanie, że tegoroczną Beoviziję w ogóle trzeba najlepiej wyprzeć z pamięci bo wszystko było tam źle. Krytykowano kryteria wyboru finalistów, występy sceniczne, koszmarną organizację i fakt, że preselekcje pozostawiły po sobie mnóstwo prześmiewczych memów i filmików, a żadnej piosenki, która mogłaby się pojawiać w stacjach radiowych. Sens dalszej organizacji Beovizji zależeć będzie zapewne od końcowego rezultatu eurowizyjnego Balkaniki, a jest to wielka niewiadoma. Co prawda Serbia stawia na sprawdzony sposób – muzyka etniczna po serbsku już nie raz zyskiwała poparcie Europy, jednak głównie dotyczyło to ballad, a nie szybszych rytmów, które w piosence Nova deca występują. Szczęście w nieszczęściu Serbia znalazła się w drugim półfinale, gdzie konkurencja jest zdecydowanie słabsza. Może liczyć na punkty od widzów z Czarnogóry, Rosji, Węgier, Szwecji czy Słowenii, jednak nie ma pewności, jak do takiej propozycji odniosą się jurorzy. Awans byłby ogromnym sukcesem i jest to główny cel delegacji. Notowania bukmacherskie, o których media serbskie bardzo często piszą jak i skandale, które non stop raportowane są przez tabloidy nie służą popularyzacji Eurowizji w kraju.

Wielką zagadką jest też końcowy wynik Czarnogóry, która również wróciła do preselekcji narodowych, organizując je w sali konferencyjnej hotelu Hilton, gdzie scena zajęła praktycznie całą powierzchnię, więc nie zmieściła się tam widownia. Jak na warunki finansowe i techniczne stacji RTCG, Montevizija i tak nie wypadła źle, ale piosenki z otwartego konkursu nie były zbyt oryginalne i zawiodły wielu fanów Eurowizji, którzy liczyli na takie smaczki jak np. Igranka czy nawet Euro Neuro. Istotnym plusem preselekcji było dwustopniowe głosowanie, gdzie w pierwszej rundzie można było na dany utwór głosować 20 razy, a w drugiej już tylko raz. Pokazało to siłę fan-klubu jednej z uczestniczek, ale też fakt, że fani nie wpadli na pomysł kupienia kilku kart SIM, by z różnych numerów głosować na ten sam utwór w drugiej rundzie – ostatecznie doprowadziło to do przegranej. Wygrała ballada Inje Vanji Radovanovicia – piosenka o silnym etnicznym tle to recepta na awans Czarnogóry. Tak stało się w 2014 i 2015 roku, więc istnieje szansa, że i w tym roku się uda. Podobnie jak Serbia, Czarnogóra startuje w drugim półfinale, gdzie nie ma zbyt wielu faworytów. Awans takiej piosenki byłby wskazany, chociaż fani Eurowizji raczej nie stawiają Vanji w top10 grupy.

I na koniec Słowenia, którą praktycznie co roku można znaleźć gdzieś na dnie notowań bukmacherskich. Przyznać trzeba, że preselekcje EMA są teraz organizowane w bardzo profesjonalny sposób, wzorowane są na tych najlepszych przykładach, np. ze Szwecji i za to trzeba RTV SLO pochwalić. Niestety Słoweńcy znowu robią sobie krzywdę regulaminem i sposobem głosowania. Podobnie jak rok temu wygrał faworyt jurorów, który przegrał z ulubieńcami widzów. Problemy na linii jury-widzowie obserwować można było już we wcześniejszych latach, przez co np. Eurowizja pozbawiona została hitowej Mandoliny Saški Lendero w 2006 roku. Teraz jednak doszedł także faktor językowy, bo Słoweńcy ślepo wierzą, że skoro w 2016 i 2017 roku wygrały piosenki w językach narodowych, to oni też mogą (a nawet powinni) śpiewać po swojemu. Zakazano więc zgłaszania piosenek angielskojęzycznych, chociaż później złagodzono zasady i dopuszczono zmianę języka pomiędzy półfinałem a finałem selekcji. Zdecydowało się na to tylko dwóch wykonawców, ale nie zwyciężczyni. Lea Sirk zaśpiewa więc Hvala, ne po słoweńsku. Jest to utwór nowoczesny, bez odniesień do muzyki tradycyjnej, a historia pokazuje, że popowe piosenki raczej powinny być śpiewane po angielsku, bo języki narodowe po prostu tam nie pasują. W przypadku krajów b. Jugosławii język narodowy zawsze charakteryzował piosenki etniczne czy folkowe i był elementem oryginalnym. Przy rytmicznym Hvala, ne słoweński nie jest potrzebny i może przeszkadząć w odbiorze utworu, bo potraktowany zostanie jako przypadkowa piosenka z list przebojów w Słowenii. Na szczęście nie jest to tak drastyczny przypadek jak utwór Ljubav je svuda trio Moje 3 z Serbii, który miał swoją treść i występ sceniczny przygotowany w odniesieniu do tekstu piosenki, chociaż nikt go nie zrozumiał, bo przecież tylko fani zajmują się słuchaniem angielskich wersji piosenek czy szukaniu tłumaczeń. O ile awans Serbii lub Czarnogóry można brać pod uwagę, tak w przypadku Słowenii raczej skazałbym ten kraj na pewną eliminację.

Pięć piosenek i pięć mniej-lub-bardziej niepewnych rezultatów. Z jednej strony mamy wielkie nadzieje na upragniony sukces (w każdym przypadku chodzi tylko o awans do finału, nic więcej), z drugiej zniechęcenie i mówienie, że i tak nic z tego nie wyjdzie bo nie ma poparcia regionalnego, bo nie ma pieniędzy, bo Europa już nas nie lubi. Jak będzie w maju? Przekonamy się już niebawem i mam nadzieję, że chociaż część z tych narodów będzie miała okazję do świętowania. Osobiście trzymam kciuki za cztery kraje (Macedonia, Chorwacja, Serbia i Czarnogóra) i liczę na to, że awans do finału poprawi nastroje, bo warto, by kraje b. Jugosławii nadal aktywnie uczestniczyły w konkursie i nadal widziały w nim potencjał oraz by widzowie mogli znów zachwycać się Eurowizją, tak jak to miało miejsce w latach 90. czy po zwycięstwie Serbii w 2007.

Felieton Macieja Błażewicza, fot.: RTCG

 

 

Exit mobile version