Izrael po raz kolejny wykorzystuje format „The Rising Star” do wyboru swojego reprezentanta. Moim zdaniem po raz kolejny marnując potencjał tego programu. Dlaczego?
Rok 2015. Izrael ma za sobą ciąg bolesnych eurowizyjnych porażek. Nawet Mei Feingold z rewelacyjną piosenką Same Star zamiotła doły „półfinału marzeń” rok wcześniej. Nie można się dziwić, że nadawca przestaje się przejmować ESC. Do publicznej wiadomości zostaje podana informacja, że do Wiednia pojedzie zwycięzca organizowanego przez Channel 1 talent show – czyli HaKokhav HaBa. Jego rewolucyjna formuła zachwyciła inne kraje. Jak grzyby po deszczu zaczęły się mnożyć kopie formatu (choć mało gdzie przyjął się on na dłużej). W programie, w którym niemal nikt nie przejmował się faktem, że wybiera on eurowizyjnego reprezentanta, pojawiło się wielu ciekawych artystów. To, że wygrał Nadav Guedj, stanowiło bardziej wynik przypadku, aktualnego humoru głosujących. Konkurencja była bardzo wyrównana. Już po programie napisano dla zwycięzcy piosenkę Golden Boy, bazującą na taneczno-radiowo-etnicznych standardach. Był to jeden z nielicznych szybkich utworów na tamtej Eurowizji. I to zaskoczyło! Awans i pierwsze od 7 lat top 10! To rozbudziło apetyty.
Kolejna edycja HaKokhav HaBa była już mocno nakierowana eurowizyjnie. Od wątków związanych z ESC zrobiło się aż gęsto, a jurorzy nie kryli się z faktem, że szukają u wykonawców „eurowizyjności”. Po raz kolejny zwyciężył przypadek – do Sztokholmu miała pojechać faworyzowana Nofar Salman. Padło jednak na Hoviego Stara. Jego piosenka, Made of Stars, była tym razem sztampową balladą. Gdyby wygrała Nofar, tą samą piosenkę zaśpiewałaby w mocno etniczny sposób. Rezultat: kolejny eurowizyjny finał.
Gdy za trzecim razem zdecydowano się na wybór reprezentanta poprzez HaKokhav HaBa, faworyt od początku był jeden. Imri Ziv – chórzysta dwóch poprzednich reprezentantów, przystojniaczek-cwaniaczek, na ESC jak znalazł. Wygrał, dostał do zaśpiewania stereotypowo eurowizyjną piosenkę w najgorszym tych słów znaczeniu. I oto jest, kolejny finał! Choć miejsce już nie tak zadowalające, bo dopiero 23.
Aktualną edycję najprawdopodobniej wygra kolejny wokalista – Chen Aharoni. I znów najprawdopodobniej na ESC zaprezentuje coś bardzo stereotypowo-zachowawczego. I pewnie znów będzie finał. Tymczasem w programie marnuje się potencjał. Tam aż roi się od przedstawicieli każdego możliwego rodzaju muzyki. Od mocnej alternatywy, przez reggae po czysto etniczne brzmienia. Stawia się jednak na najbardziej zachowawcze wybory. To byłaby też dobra platforma dla muzyki niestandardowych wykonanwców na rynek krajowy. Niestety, zabija się potencjał ambitnej muzyki, różnorodności i jednocześnie nie wpływa się na polepszenie opinii o Eurowizji jako o Konkursie.
Czy doczekamy się przełamania w izraelskim sposobie postrzegania Eurowizji i usłyszymy niedługo takie utwory jak np Milim?
Foto: picture alliance/Efrem Lukatsk