Sergiusz Królak, eurowizja.org: Jak po latach wspominasz swój występ na Eurowizji 2007? Co dziś myślisz o konkursie?
Sasha Strunin (The Jet Set): Pamiętam, że to było najbardziej profesjonalne przedsięwzięcie, w którym kiedykolwiek brałam udział. Jedyne, nad czym ubolewam, to fakt, że obecnie w konkursie Eurowizji nie bierze udziału orkiestra. Kiedy oglądam edycje z lat 60. czy 70., to jest to dla mnie coś zupełnie innego od tego, co możemy oglądać teraz. To, co jest pokazywane obecnie, to produkcje z półplaybacku. Dla mnie taka sytuacja kłóci się z przekazem konkursu muzycznego. Zamiast tancerzy i tych wszystkich atrakcji, powinna być orkiestra na żywo z dobrze zorkiestrowanymi utworami, biorącymi udział w konkursie. Żadnych „rozpraszaczy”! Przykładowo – Rosja wydaje potworną ilość pieniędzy, tak jak było w przypadku Siergieja Łazariewa w 2016 oku, a Polska czy Ukraina mają zazwyczaj skromniejsze show… To nie są równe szanse! Sprawiedliwie byłoby tak, jak to było w latach 60., kiedy uczestnicy wychodzili na scenę i po prostu śpiewali swoje piosenki z prawdziwymi instrumentami. Teraz ten konkurs nie ma wiele wspólnego z muzyką, to tylko show.
Często jest również tak, że za reprezentanta w refrenach śpiewają chórki. Zdarza się, że nie mogę dosłyszeć, jak ktoś rzeczywiście śpiewa, bo słychać kogoś z chórku śpiewającego unisono z solistą. Mam natomiast wrażenie, że Salvador Sobral w 2017 roku odmienił przez pewien czas wizerunek Eurowizji. Odczarował ją. Miał bardzo piękny występ, a ja mu kibicowałam z całych sił. Jego piosenka była jeszcze bogatsza muzycznie od Jamali [zwyciężczyni Eurowizji 2016 – red.]. Tego już niestety nie można powiedzieć o następczyni Sobrala, Netcie. Salvador miał piękną balladę, skromnie pokazaną, bez żadnych niepotrzebnych dodatków. Mam nadzieję, że będzie to jakaś tendencja na przyszłe lata, że nie będzie aż tak przaśnie, jak np. za czasów Rusłany.
Gdy występowałaś na Eurowizji, byłaś nastolatką, miałaś dość wyzywający wizerunek. Obecnie tworzysz ambitną, jazzową muzykę, grasz koncerty doceniane przez krytyków muzycznych. Jaki wpływ miałaś na to, jak wyglądał Wasz eurowizyjny występ?
Nie miałam absolutnie żadnego wpływu na to, jak miał on wyglądać, podobnie zresztą jak David [Junior Serame, drugi wokalista The Jet Set – red.]. Nie sądzę, abym wpadła na takie rozwiązania estetyczne. Ta klatka, ognie, klimat Moulin Rouge… Ale byliśmy tylko produktem, fajnym produktem, takim „polskim The Black Eyed Peas”, ale w duecie (śmiech). Potraktowałam ten występ jak zadanie aktorskie.
Jak oceniasz organizację konkursu?
Sama organizacja była fajna i myślę, że to też zasługa miejsca. Nie miej mi tego za złe, ale uważam, że Skandynawia przoduje pod względem nowoczesności i technologii. Pamiętam, jak bardzo się ucieszyłam, że Eurowizja odbędzie się w Helsinkach, ponieważ Lordi wygrało rok wcześniej. Nigdy wcześniej nie byłam w Finlandii, a teraz miałam okazję ją zobaczyć.
Eurowizja to nie tylko koncerty i próby, ale też wszystko dookoła – imprezy, spotkania z dziennikarzami, wycieczki turystyczne. Jak to wyglądało w 2007 roku, kiedy startowaliście?
Były fantastyczne imprezy na długo przed samym rozpoczęciem konkursu, m.in „before party” z udziałem gwiazd i wielu ludzi, których nie widać na ekranie, a dzięki których zakulisowej pracy oglądamy Eurowizję. To było zrobione z niesamowitym rozmachem. Jeśli chodzi o media i konferencje prasowe, to było to bardzo dobrze zorganizowane. Co do mnie… niestety, rozchorowałam się na jakieś 10 dni przed samym występem, przez co ominęły mnie praktycznie wszystkie rozrywki zapewniane przez organizatorów. W Helsinkach było bardzo zimno. Przeziębiłam się i praktycznie nie wychodziłam z hotelu. Przynajmniej David był wszędzie i ze wszystkiego skorzystał (śmiech). Jednak najlepiej wspominam tournée po Europie w ramach przedeurowizyjnej promocji. Odwiedziliśmy sporo fajnych państw.
Jak wspominasz sam występ, te najważniejsze, konkursowe trzy minuty?
Nie pamiętam samego występu, bo miałam wysoki poziom adrenaliny, który pomógł mi w występie, ale nie pozwolił go utrwalić w pamięci (śmiech). Po zejściu ze sceny byłam z siebie bardzo zadowolona. Do dziś, kiedy oglądam ten występ, to uważam, że wszystko czysto zaśpiewałam i wszystko było prawie idealnie, tak jak to wyćwiczyliśmy. Time to Party nie było tak naprawdę eurowizyjnym numerem. Bardziej eurowizyjne było How Many People, z którym startowaliśmy w eliminacjach rok wcześniej. Wielu ludzi mówiło, że trzeba było wysłać HMP. Podobnie mówiono w przypadku Blue Cafe, gdy za pierwszym razem przegrali w preselekcjach z bardziej eurowizyjną piosenką You May Be in Love, ale rok później wygrali z Love Song. Mieliśmy fajną choreografię, którą ułożył Agustin Egurrola. Na scenie towarzyszyła nam jego grupa taneczna Volt.
Nadzieje były spore, ale się nie udało – zajęliście 14. miejsce w półfinale, nie zdobywając awansu do finału. Co wtedy czułaś?
Po ogłoszeniu wyników byłam strasznie zawiedziona. Byłam przekonana, że przejdziemy do finału, ale się nie udało. Czuliśmy smutek, bo jednak konkursowi towarzyszyło sporo emocji. Od razu po tym zrobiliśmy sobie imprezę, aby złagodzić ból (śmiech).
Czy Telewizja Polska udzieliła Wam wsparcia w kwestii przygotowań?
Nie wiem, czy coś się zmieniło, ale kiedyś reprezentanci Polski mieli niewielkie wsparcie od TVP. Wiem, że organizacyjnie pracował nad tym mój ówczesny team producencki. Wydaje mi się, że analogicznie było w przypadku Michała Szpaka, którego prowadzą do dzisiaj. To dokładnie ta sama ekipa producencka i agencja koncertowa, która opiekowała się wcześniej zespołem The Jet Set. Gdyby nie ten zgrany zespół ludzi, to nie byłoby nam tak dobrze w Helsinkach. Pamiętam, że nawet mieszkałam w innym hotelu niż reszta uczestników w trosce o to, abym miała lepsze warunki i mogła się skoncentrować.
W trakcie takich promocji można nawiązać kontakt nie tylko z dziennikarzami, ale też – przede wszystkim – konkursowymi przeciwnikami. Nawiązałaś jakieś przyjaźnie?
Nie było czegoś takiego jak wielka integracja między uczestnikami. Ekipy przebywały w kręgu swoich krajanów przez większość czasu. Pamiętam tylko kilka spotkań z artystami. Podczas promocyjnego koncertu w Moskwie poznałam seksowne trio Serebro, jeszcze wtedy w innym składzie. W Kijowie poznałam Wierkę Serdiuczkę. On był fajny, bo lekko żartował sobie z tego konkursu. Prywatnie jest bardzo miłym facetem. Wizerunek Wierki zaczął tworzyć w kabarecie, to taki odpowiednik naszej Mariolki [bohaterki granej przez Igora Kwiatkowskiego z kabaretu Paranienormalni – red.]. Później ta jego Mariolka zaczęła śpiewać. Wykreowana przez niego Wierka była bardzo zabawna – taka typowa, ukraińska kobitka z własnym światopoglądem, krytykująca wszystko dookoła. Przypominała mi moją babcię, która też pod pewnym względem taka była – ostra, nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Taki wizerunek się ludziom spodobał. Udało się – zajął drugie miejsce! Pamiętam też, że poznałam jeszcze w samych Helsinkach późniejszą zwyciężczynię Eurowizji z Serbii, Mariję Serifović, która pomiędzy próbami, a nawet przed swoim wejściem na scenę, w bardzo sympatyczny sposób ujawniała zainteresowanie mną. (śmiech)
Zanim doszło do występu na Eurowizji, musieliście odbyć wiele prób, treningów. Jak to wspominasz?
Przygotowania były wyczerpujące, bardzo schudłam w tamtym czasie. Non stop tańczyłam w studio u Agustina Egurroli. Było mniej śpiewania, a więcej pracy nad choreografią. Pamiętam, że bardzo marzył mi się w tamtym czasie ambitniejszy wokalnie utwór, ale to Time to Party wygrał eliminacje na Eurowizję.
Czy zdecydujesz się na ponowny udział w konkursie, tym razem z nowym, jazzowym repertuarem?
Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Po co drugi raz wchodzić do tej samej rzeki? Nie sądzę, aby mnie tam brakowało, ani że dobrze zrobiłoby to mojej muzyce. Występ na Eurowizji strywializowałby jazz. Musiałabym zaśpiewać z półplaybacku z instrumentami nagranymi w podkładzie, a jazzu czy swingu nie wykonuje się w ten sposób, nawet przed tak olbrzymią publicznością. Musiałabym wystąpić z czymś popowym, a te drzwi już zamknęłam (śmiech). Jednak nadal lubię słuchać popu, rocka czy elektroniki w wolnym czasie. Myślę, że chociaż dzisiaj nie byłabym już autentyczna w wykonywaniu takiej muzyki na scenie, to wciąż daje mi wiele przyjemności oglądanie z pozycji kanapy tego fenomenu, jakim jest Eurowizja.