[Opinia] Dlaczego Niemcy nie chcą wygrać Eurowizji?

levina

Thomas Hanses/Eurovision.tv

Nasi zachodni sąsiedzi od pewnego czasu nie najlepiej radzą sobie na Eurowizji. W latach 2015-2016 zajmowali ostatnie miejsce w konkursie, natomiast w tym roku reprezentantka Niemiec, Levina, uplasowała się na przedostatniej pozycji. Stacja ADR ostatnio przybliżyła parę szczegółów dotyczących selekcji, jednak tym, co najbardziej zaskoczyło fanów Konkursu Piosenki Eurowizji, jest wypowiedź dyrektora programowego, Volkera Herresa. Dlaczego Niemcom nie zależy na zwycięstwie?

Volker Herres podchodzi do Eurowizji nadzwyczaj praktycznie. Dyrektor programowy stacji ADR przyznał, że niemieckiemu nadawcy publicznemu nie zależy na tym, aby reprezentant kraju wygrał konkurs. Eurowizja stanowi bowiem dość kosztowne przedsięwzięcie. Jaki jest jednak sens brania udziału w konkursie, jeśli nie zależy nam na wygranej?

Słowa Volkera Herresa mogą bulwersować, ponieważ Niemcy należą do Wielkiej Piątki, ze względu na fakt, iż płacą sporą kwotę za udział w Eurowizji, mają zagwarantowany udział w sobotnim finale. Od lat fani konkursu narzekają na poziom utworów zgłaszanych przez największych płatników. Hiszpania, Wielka Brytania i Niemcy niespecjalnie przykładają się do wyboru reprezentanta oraz znalezienia odpowiedniej piosenki. W rezultacie często dochodzi do sytuacji, że z półfinałów odpadają lepsze utwory od tych, które mają zagwarantowany udział w sobotnim finale. Brak konieczności kwalifikacji obniża morale, zaniża poziom konkursu oraz rodzi poczucie niesprawiedliwości.

Jakby tego było mało, Volker Herres daje jasno do zrozumienia, że w tym roku Niemcy znowu wyślą coś przeciętnego. W końcu przygotowanie naprawdę dobrego utworu mogłoby zakończyć się sprowadzeniem Eurowizji do Berlina, tudzież Düsseldorfu, a to generuje spore koszty. Jaki jest więc sens dalszego startu w konkursie? Zawsze wychodziłam z założenia, że Eurowizja posiada w sobie element rywalizacji, nie jest to wprawdzie walka na ringu bokserskim czy stadionie piłkarskim, ale dostarcza ona równie dużych emocji. Zdarzyć może się bowiem dosłownie wszystko, w tym wygrana Czarnogóry czy San Marino.

Nie bardzo rozumiem podejście Niemiec, skoro stacji ADR zależy na oszczędnościach, mogłaby ona zrezygnować całkowicie ze startu w Eurowizji. W końcu jest jednym z największych płatników. Ewentualnie mogłaby zrezygnować ze specjalnego statusu i po pertraktacjach z EBU płacić niższą stawkę w zamian za start w półfinałach. Biorąc pod uwagę fakt, że Niemcy są jednym z najbogatszych krajów nie tylko w Europie, ale też na świecie, naprawdę trudno uwierzyć w słowa Volkera Herresa. Skoro nasi zachodni sąsiedzi postrzegają organizację konkursu jako wielki wydatek, to co dopiero mogła powiedzieć Ukraina, która jest pogrążona w kryzysie gospodarczym? Choć Kijów ma na głowie ważniejsze sprawy, chociażby wojnę z Rosją, nawet przez chwilę nie pomyślał, aby zrezygnować z tak prestiżowej imprezy jak Eurowizja. Białoruś, Polska, a nawet maleńka Czarnogóra na pewno ucieszyłyby się z możliwości przygotowania konkursu, który śledzą miliony ludzi na całym świecie.

Do mnie niespecjalnie przemawia wyjaśnienie, jakie podał opinii publicznej Volker Herres. Śmiem podejrzewać, że dyrektor programowy stacji ADR nie wierzy w to, że uda mu się przyciągnąć wielkie nazwiska. Zarówno popularni wykonawcy, jak i kompozytorzy mogą nie być zainteresowani udziałem w Eurowizji. Oznacza to, iż istnieją marne szanse na wybór naprawdę dobrej, nowoczesnej piosenki, która w maju podbije serca milionów Europejczyków. Volker Herres próbuje więc uprzedzić fakty i przygotować widzów na kolejne czyszczenie dołów tabeli. Nie będzie to kolejny niewypał i wpadka stacji ADR, lecz efekt szczegółowo opracowanej strategii.

Artykuł stanowi komentarz do tekstu.

Źródło zdjęcia: Thomas Hanses/Eurovision.tv

Exit mobile version